piątek, 1 sierpnia 2014

Prolog

Cała trójka leżała na łóżkach patrząc się w sufit. Każdy myślał o czymś innym, ale ich myśli w końcu zmierzały do tego samego - uciec stąd jak najszybciej. Bez zamieszania. Bez świadków. Wyjść i nigdy nie wrócić..
Leżeli, bo nie mogli wstać. Nie mogli, z jednego prostego powodu: ich ruch uruchomiłby alarm i wywołałby niepotrzebny zgiełk. Tak więc leżeli bez ruchu wsłuchując się w swoje oddechy. Czekali na sen, gdy ciszę przerwał przerażający krzyk.
- Nie! Zostawcie mnie! Muszę do niej wrócić, nie zostawię jej tam samej! - krzyczał chłopak. Nagle otworzyły się drzwi do pokoju nr 156, w którym zamieszkiwała owa trójka ludzi. Do pomieszczenia wszedł znany im już doktor Weisstman i pielęgniarka Ann. We dwójkę nieśli pod rękę dość wysokiego, przystojnego nastolatka, który okropnie się szarpał. To od niego wydobywały się te przeraźliwe wrzaski. Blondyn nie miał szans w starciu z siwym mężczyzną i długowłosą brunetką, albowiem mieli oni już wprawę z pacjentami takimi jak on, czasami nawet i gorszymi.
Położyli go na, do tej pory, wolnym łóżku i przypięli pasami bezpieczeństwa, aby nie wstawał. Zaraz po tym wyszli bardzo cicho, tak jakby mieli nadzieję, że ludzie z tego piętra ciągle śpią.
Cały pokój 156, a także wszystkie, które znajdowały się w jego pobliżu, nie zmrużyły oka w tę noc przez krzyki wydawane przez nowego członka "załogi". Mijały kolejne dni, z dnia na dzień było coraz lepiej. Przestawał krzyczeć, czasem tylko budził się w nocy i majaczył, ale i to wkrótce ustało. Osoby z jego pokoju dowiedziały się w tym czasie, że ma on na imię Steven i tak samo jak oni nienawidzi tego miejsca. Minęły dwa tygodnie od przybycia chłopaka. W końcu po długim, nieustającym milczeniu odezwała się dziewczyna, która była tu pierwsza.
- Dobra, tak nie może być. Żyjemy tu, razem spędzamy czas. Musimy współpracować, jeżeli chcemy się stąd wynieść. Tym czasem żadne z nas się do siebie nie odzywa. - przeleciała oczami po wszystkich. Każde z nich patrzyło na nią ze zrozumieniem, ale i z lekkim zdziwieniem. - No, dalej! Ja zacznę. Nazywam się Elizabeth, co i tak już wiecie. Jestem tu najdłużej. Mam siedemnaście lat i przyjechałam tu z Portland.
- Jestem Charles - powiedział szatyn. - Byłem tu drugi. Mieszkam w Phoenix, mam siedemnaście la...
- Steven. - przerwał mu najnowszy. - Siedzę tu najkrócej, a już zdążyłem znienawidzić to miejsce. Też mam siedemnaście lat, a przyjechałem tu z Vancouver, chociaż jak tylko stąd wyjdę to się stamtąd wynoszę, jak najdalej.
- Ja nazywam się Athena. Przebywam tu od 16 dni. - mówiła bardzo cicho i powoli, jakby się brzydziła każdego słowa. - Mam szesnaście lat i jestem z Camas, ale miałam się wynieść do Nowego Yorku, zanim, no wiecie.
Chwila niezręcznej ciszy.
- To... - przez małą, niezauważalną chwilę Charles się zawahał.- Za co tu siedzicie?
Znowu cisza.
- Przecież nie siedzicie tu, bo nic się nie stało.
- Nie mogłem jej uratować, było już za późno. Przynajmniej tak każdy mi mówi od kilku tygodni - powiedział Steven, jakby próbował przekonać sam siebie, że to nie jego wina.
Wszystkie spojrzenia przeszły na siedemnastolatka.

***
Dzień Dobry!
Takim oto sposobem zaczynam moją przygodę z kolejnym blogiem :)
Mam nadzieję, że prolog się spodobał, i że będziecie czytać następne rozdziały ☺
I rozdział pojawi się za tydzień.
Rozdziały w zasadzie będą tak dodawane - co tydzień.
Mam nadzieję, że chociaż to opowiadanie jako - tako mi wyjdzie :)
Za wszystkie komentarze baardzo dziękuję, to wielka motywacja!
Nie wspominając o obserwacjach :))))
~SweetShine





1 komentarz:

  1. Cudowny, aw!
    ask/mistycznaluiza2 (będę się podpisywać /Lulu lub z własnego konta google).

    OdpowiedzUsuń