sobota, 15 listopada 2014

Rozdział V

*ponad dwa lata temu*
- Hey, Charles, idziesz? – Zapytał Cameron, mój najlepszy kumpel. Znaliśmy się już 12 lat, nigdy mnie nie zostawił w potrzebie, a ja jego.
-Nie, dzisiaj się zrywam. – Odpowiedziałem wychodząc z terenu szkoły.
-Co? – Zatrzymał się. – Czy ja dobrze słyszę? Ty idziesz na wagary?...
-No jak widać… - Rzuciłem i poszedłem dalej.
To były moje pierwsze wagary w liceum, ludzie mieli mnie za „grzecznego chłopaka”, a tego dnia coś we mnie pękło i wyszedłem ze szkoły. W zasadzie nie wiedziałem, co chcę zrobić, dlatego poszedłem przed siebie, nie zważając na kierunek mojej trasy. Doszedłem do jakiejś meliny w środku lasu. Sądziłem, że jest pusta, więc wszedłem, dopiero wtedy doszła do moich uszu spokojna muzyka. Wszedłem głębiej. Leżało tam na rozłożonych na ziemi matach około 10 osób, wszyscy byli dziwnie spokojni, nawet się nie przejęli moim przyjściem. Kiedy jeden koleś spojrzał się na mnie od razu wiedziałem, że to przez narkotyki. W pierwszej chwili pomyślałem, że marnują sobie życie, ale gdy zobaczyłem ich spokój… też chciałem wziąć. Po długim namyśle wreszcie się zdecydowałem.
-Macie może marychę? – W szkole wiele razy słyszałem jak się załatwia „te sprawy”.
Spojrzeli się na mnie jakbym ich obudził, jedna z nich wyciągnęła rękę, w której trzymała blanta. Zawahałem się, ale zaraz potem wziąłem. Na podłodze znalazłem zapalniczkę. Odpaliłem. Popadłem w euforię. Szkoła, oceny to mnie w tej chwili nie obchodziło. Usiadłem razem z innymi i siedzieliśmy tak, w zadumie. Nawet nie wiem, kiedy wypaliłem trzy następne skręty, nie wspominając już o powrocie do domu, którego kompletnie nie pamiętam. Obudziłem się po prostu następnego dnia rano w łóżku w moim pokoju z ogromnym bólem głowy. Wtedy też poszedłem do narkomanów znowu zapaliłem i odleciałem. Od tej pory chodziłem tam codziennie, czasem wychodziłem na haju rozejrzeć się po okolicy. Wszystko było takie spokojne.
O szkole kompletnie zapomniałem, rodzice nic nie wiedzieli dopóki nie spotkali mojej nauczycielki, która twierdziła, że jestem chory. Wtedy pamiętam, że strasznie się wściekli i musiałem zacząć chodzić do szkoły. Zawsze przed szkołą wypalałem jednego skręta, żeby w szkole już nie palić. Po szkole szedłem do tej meliny, którą nazywaliśmy „oazą spokoju”.
Kiedyś tam marycha zaczęła być za słaba. Widziałem jak ludzie z naszej oazy zaczynali brać jakieś tabletki, które zdecydowanie były mocniejsze. Raz podszedłem do jednego takiego.
-Dobre?
-Nie jest złe, chociaż po kwasie masz mega tripy. – Odpowiedział z nieziemskim spokojem.
-Kwas?
-No wiesz, LSD.
-Masz może odpalić?
-Jesteś pewien, że tego chcesz? – Spytał, po czym sam wziął tabletki.
 -Tak, na pewno.
Wyciągnął z plecaka parę tabletek i dał mi je. Bez wahania je wziąłem. Wszystko było wtedy inne. Ludzie byli śmieszni, jacyś inni. Świat zmienił kolory, a życie nabrało sensu. Wyszedłem na dwór, nie mogłem wysiedzieć w miejscu. Wszystko wyglądało inaczej, tak, że nie potrafię tego opisać. Wróciłem do domu. Mama coś do mnie mówiła, a ja się śmiałem. Kazała mi iść do pokoju. Poszedłem ciągle się śmiejąc i się położyłem. Kiedy wszystko przeszło zasnąłem. Od tego dnia przeszedłem na kwas. Kiedy byłem pod jego wpływem byłem bardziej nerwowy. Rodzice coś tam zauważali, ale na razie nic nie mówili.
Po paru miesiącach przeszedłem na Herę. Ludzie mi mówili, że nie, że to największe bagno, ale brnąłem w to. Codziennie rano wstrzykiwałem sobie ćwiartkę. Pieniądze zaczęły mi się kończyć, zacząłem kołować pieniądze od ludzi, kraść. Policja złapała mnie dwa razy jak byłem na Herze, ale nic sobie z tego nie zrobili, wypuścili mnie następnego dnia.  

Parę tygodni temu rodzice znaleźli u mnie pod łóżkiem worek a w nim zawiniętą łyżkę, strzykawkę i narkotyk. Zaczęła się awantura. Wyrzucili mnie z domu. Poszedłem wtedy do mojej dziewczyny, cholernie się bałem, że ze mną zerwie jak jej wszystko powiem. Nie radziłem sobie z moimi problemami, chciałem iść na ‘złoty strzał’, ale ona mnie przed tym uchroniła. Zrozumiała mnie, ale jej rodzice… Oni wysłali mnie tu. Na początku nie chciałem, ale potem było mi wszystko jedno. Dali mnie na terapie, odwyk i przy okazji stwierdzili, że mam depresję. Nie wiedziałem, że to możliwe, w końcu narkoman niczego nie czuje, kiedy się uzależni… Narkotyki to największe bagno, a najgorsze jest to, że już nigdy z tego nie wyjdę, zawsze będę uzależniony. 
***
Cześć! 
Rozdział V już jest, przepraszam, że taki krótki.
Nie miałam czasu ani weny.
Następny pojawi się dość późno, bo muszę oddać laptopa do naprawy.
A ten napisany był specjalnie dla Lulu, bo na to czekała :D
Mam nadzieję, że się podoba :))

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział IV

*powrót do rzeczywistości*
Dziewczyna skończyła mówić w momencie, gdy wszedł psychiatra Charles’a wpuszczając do pokoju odrobinę światła. Athena natychmiast odwróciła głowę w stronę okna, żeby nikt nie zauważył, że po jej policzkach spływają łzy.
Mężczyzna wyglądał na nie więcej niż 30 lat, aczkolwiek miał już 35 wiosen za sobą. Jego kruczoczarne włosy były postawione na żel, a piwne oczy lśniły w świetle lampy. Usta miał ułożone w grymas, który zapewne miał przypominać uśmiech. Jak każdy lekarz w tym szpitalu był ubrany w długi, biały fartuch z kieszeniami po obu stronach. Na pierwszy rzut oka wyglądał na jednego z tych lekarzy, który ma naprawdę gdzieś swoich pacjentów, w rzeczywistości to właśnie Charlesowi przypadł najlepszy psychiatra, jakiego oni mieli ‘tą przyjemność’ poznać.
 Głos doktora przerwał panującą ciszę, którą on sam zapoczątkował.
- Oho, widzę, że przyszedłem pierwszy – powiedział sucho, rozglądając się po pokoju.- No cóż… Charles, chodźmy już.
Trzydziestolatek odwrócił się na pięcie i wyszedł. Charles wstał z niechęcią i posłusznie powlókł się za psychiatrą. Nie za bardzo lubił mówić o sobie, co nie zmieniało faktu, że te terapie były jednymi z lepszych zajęć w tym budynku.
Zeszli dwa piętra niżej, przeszli przez długi korytarz, aż wreszcie weszli do gabinetu. Lekarz usiadł za biurkiem i skinął na nastolatka, pokazując tym samym, aby usiadł na krześle naprzeciwko biurka. Charles rozejrzał się po pokoju, był tu po raz pierwszy. Zazwyczaj chodzili na sesję do pokoju numer 54.
Na kremowych ścianach wisiały dyplomy uznania oraz podziękowania (za wyleczenie z depresji i innych chorób psychicznych) obramowane w brązowe ramki. Na biurku stała złota blaszka, na której wygrawerowano imię i nazwisko psychiatry – dr Michael Fors. Za mężczyzną było jedyne okno w pomieszczeniu, które przepuszczało mało światła, ale najwidoczniej lekarzowi tyle wystarczało. Mimo tej małej ilości światła, panowała tam ciepła atmosfera, jak w żadnym innym pokoju w Avalonnie.
-Więc… - zaczął dr Fors opierając brodę na pięści - Powiedz mi jak się dzisiaj czujesz?
-Nie jest źle… To znaczy… jest coraz lepiej.
-Jak ci idzie odwyk? Zauważyłeś jakąś poprawę?
-W zasadzie to tak, odwyk coraz bardziej na mnie wpływa, ale nadal ciągnie mnie do narkotyków. Czy to uczucie kiedyś przeminie? – Zapytał z wyczuwalną nadzieją w głosie
- Oh, niestety do końca nie przeminie. Uzależniłeś się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Tak naprawdę, kiedy człowiek raz się uzależni to jest uzależniony do końca życia, nie ma odwrotu. Dlatego jesteś na tych terapiach, staramy się zrobić wszystko, żebyś w jak największym procencie odszedł od narkotyków i mógł bez nich normalnie funkcjonować, ale nie jesteśmy w stanie cię od uzależnić. Jak sądzisz, jeśli położyłbym przed tobą tak zwaną ćwiartkę hm... na przykład… heroiny, wziąłbyś ją?
Charles spojrzał na swoje ręce, gdzie było mnóstwo śladów po wkłuciach igłą.
-Ja… Nie mam pojęcia – przyznał ze wstydem.
- Dokładnie o tym mówię, odpowiem za ciebie: nie byłbyś w stanie oprzeć się jej. Wziąłbyś, być może nawet bez zastanowienia. Gdyby porównać uzależnienie fizyczne z psychicznym…
- …To fizyczne jest o niebo lepsze od psychicznego, czyż nie? – wtrącił chłopak.
- Tak, dokładnie.
Nastała niezręczna cisza, podczas, której Charles zbierał swoje myśli a lekarz zaczął szperać w swoich dokumentach.
- Czy jest możliwość, że będę normalnie żyć? Poza murami tego szpitala, między ludźmi…? Wie pan, założyć rodzinę, cieszyć się z dzieci, mieć… znajomych. Prawdziwych znajomych, a nie kurewskich narkomanów, którzy wystawią cię za działkę.- Spytał cicho dziewiętnastolatek.
- Hm… Ciekawe pytanie. Otóż, jeżeli terapia przejdzie zgodnie z planem i zdołasz wyjść z depresji. To, czemu nie? Cóż, oczywiście, jeśli nie sięgniesz po narkotyki. Mam nadzieję, że wiesz, że jak tylko po nie sięgniesz to znowu będziesz musiał przechodzić przez to samo? Pierwszy odwyk jest najprostszy, każdy kolejny jest coraz gorszy. Jeśli weźmiesz, to musisz się liczyć z tym, że skończysz po raz kolejny na dnie.
Charles tylko skinął lekko głową.
- A skoro już jesteśmy przy narkomańskich znajomościach – lekarz ostrożnie podjął wątek – powiedz mi, ktoś cię do tego zmusił? Czy sam zacząłeś brać?
-Chyba pan nie wierzy w te wszystkie bzdury, o których piszą w gazetach, co? Oczywiście, że sam zacząłem, inni mnie nawet uprzedzali, ostrzegali, że nie, że to ogromne bagno, że z tego nie wyjdę, ale ja w to brnąłem. No i mam za swoje. Wie pan, co jest najgorsze? To, że ja przez cały czas myślałem, że mam nad tym kontrolę i się w to nie wpieprzę. Idiota ze mnie, no nie?
- Nie. Wcale nie. Każdy tak myśli, nie jesteś jedynym, który ma wrażenie, że nad tym wszystkim panuje. Co prawda, to głupie, ale jeszcze głupsze było to, że zacząłeś brać te tabletki, zresztą nie tylko tabletki, prawda?
Charles nie odpowiedział, tylko po raz kolejny spojrzał na swoje rany na rękach.
- A może teraz powiedz mi… Jak się czujesz? Ale tak naprawdę.
-Jak się czuję? Jakby ktoś mnie wyprał z emocji. Ten odwyk niby robi swoje, ale tak naprawdę ciężko odzyskać to, co się miało przed wpakowaniem w to gówno. Gdyby ktoś parę lat temu powiedział mi, że będę tu gdzie teraz jestem, albo, że stracę wszystko… Za cholerę bym mu nie uwierzył. Wyśmiałbym go. A teraz? Ojciec wyrzucił mnie z domu, matka nie chce mnie znać. Pozostała mi moja dziewczyna, która naprawdę wierzy, że może mi się udać, że z tego wyjdę. Tylko dla niej tu jestem. W zasadzie to pozostaje mi jeszcze rodzeństwo, ale… oni tak naprawdę mają „zakaz” nawiązywania ze mną jakichkolwiek kontaktów. Szkoda, strasznie za nimi tęsknię.
-Rodzice się nadal nie odzywają? Wiedzą, że tu jesteś?
-Hm, w zasadzie to nie mam pojęcia. I nawet mnie to nie interesuje.
-Nie sądzisz, że warto byłoby podłapać z nimi jakiś kontakt, może pozwoliliby ci spotkać się z rodzeństwem na przepustce?
-Nie wiem, może i tak, tyle, że na razie nie mam przepustek i chyba nie chcę ich jeszcze mieć, zresztą sam nie wiem.
Znowu cisza. Tym razem przerwało ją pukanie do drzwi.
-Proszę. – Powiedział lekarz, nie kryjąc zdziwienia.
Zza drzwi wyłonił się wysoki mężczyzna ubrany w czarny mundur z odznaką na piersi. Miał czarne włosy ścięte na jeża, widać było, że nie jest w najlepszym humorze.
-O, już pan przyszedł? Spodziewałem się pana nieco później.
-Mogę przyjść później. – Oświadczył niskim głosem policjant.
- Nie, nie. Proszę na chwilę wyjść, jeszcze z nim o tym nie rozmawiałem.
Charles rzucił psychiatrze pytające spojrzenie, tymczasem mundurowy wyszedł zamykając za sobą drzwi.
-A, więc, Charles, to był sierżant Patric Douglas. Chciałby z tobą porozmawiać, oczywiście, jeśli chcesz.
-Czyli, że mam wybór, tak?
-Tylko teoretycznie.- Powiedział lekarz, wiedząc, że w zasadzie chłopak nie może odmówić, Charles to zrozumiał.
-No to… miejmy już to z głowy.
Doktor wstał i wyjrzał na korytarz. Gdy wszedł do pokoju, za nim stał owy sierżant.
-Zostawię was samych, ma pan pół godziny i ani minuty więcej. I niech pan pamięta, ma pan się nie posunąć za daleko, jasne? – Powiedział ostrym tonem, rzucił coś w rodzaju przepraszającego uśmiechu do Charlesa i wyszedł.
-Pozwolisz, że usiądę? – Spytał chłopaka, na co on tylko skinął lekko głową. Usiadł więc i wyciągnął z kieszeni mały notatnik wraz z długopisem. Otworzył go na odpowiedniej stronie i zaczął.

-Nazywasz się Charles Newst i masz dziewiętnaście lat, prawda? –Spytał, chłopak skinął głową. – Zadam ci parę pytań, dobrze? – Kolejne skinięcie głową. - Czy ktoś jeszcze brał z tobą narkotyki?
-Nie, tylko ja. – Odparł nastolatek z powagą.
-Och, czyżby? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że narkoman jest sam. Co może jeszcze powiesz mi, że towar sam produkowałeś, co?
Charles milczał.
-Tak właśnie myślałem, więc powiedz mi, kto jeszcze bierze?
-Nikogo nie wsypię.
-No cóż, to przez ciebie mogą zmarnować sobie życie.
-Zmarnować sobie życie? Wie pan, o czym pan mówi? Siedzenie w pudle to jest prawdziwe zmarnowanie życia! Teraz mają szansę z tego wyjść, a tam? Tam życie się kończy.
-Ach, tak? No dobrze, sam do tego dojdę. – Powiedział zapisując coś w swoim notesie. – Powiedz w takim razie… Skąd brałeś towar?
-Nie.
-Słucham?
-To, co pan słyszy. NIE POWIEM. – Powiedział z naciskiem z na ostatnie dwa słowa.
-Czyżby to był jakiś głupi honor narkomanów? A może jakieś wasze hasło „klubowe”, co? „Nie wpakujmy nikogo, niech umierają w spokoju”, he?
Cisza.
-No dobrze, to może… kto cię zmusił do narkotyzowania się?
-Słucham?! Nikt mnie nie zmuszał, o czym pan gada? Sam zacząłem i sam skończyłem. Wie pan, jeżeli nie ma pan nic ciekawego do powiedzenia, to ja bym już się pożegnał. Nie mam ani chęci, ani już czasu – Charles znacząco spojrzał na zegar, który przypominał, że za minutę zjawi się tu lekarz. – Więc… może pan już iść.
Policjant po tej wypowiedzi widocznie się oburzył, wstał i minął się w drzwiach z doktorem Forsem.
-Mocno narozrabiałeś, młody? – Spytał ubawiony miną sierżanta doktor.
-Powiedziałem prawdę, że nie mam zamiaru nikogo wsypać i niech mnie zostawi. I tyle. To nie moja wina, że niektórzy nie mogą poradzić sobie z klęską. – Odpowiedział ze zwycięskim uśmiechem.
-No cóż, teraz, jeżeli kogoś wyślą ponownie, to na pewno nie jego, on najwidoczniej nie ma odpowiedniego podejścia do osób biorących narkotyki. Chodźmy już, na dzisiaj to koniec naszej terapii.
Poszli z powrotem do pokoju. Nie było tam jeszcze nikogo, ale lada moment reszta mieszkańców miała wrócić. Charles położył się w spokoju na łóżko, a dr Michael wrócił do swoich zajęć. Tak jak Charles się domyślał, po kilku minutach wszyscy już byli w pokoju. Kiedy każdy położył się na swoje łóżko, Charles pomyślał, „Czemu by nie? Dzięki tym terapiom – mogę.” Po czym odezwał się dość głośno, z ledwie zauważalną pewnością siebie.
-Moja historia jest… mocno popieprzona, ale takie właśnie jest życie w tym chorym świecie. Zwłaszcza, gdy wchodzi się w jedno z najgorszych syfów na tym świecie.

***
Hey! ;)

Rozdział trochę został opóźniony, w końcu już listopad... ale na potrzeby dwóch rozdziałów musiałam przeczytać dwie książki i przy okazji mieliśmy warsztaty co bardzo mi podpasowało :D Rozdziały będą się pojawiać w miarę możliwości co dwa tygodnie ;)) Mam nadzieję, że ten rozdział Wam się spodobał. 
Pojawiły się zakładki "Autorka" i "Opowiadanie" zapraszam! :)))

Czytasz=Komentujesz