czwartek, 30 kwietnia 2015

Wielki powrót, czy może koniec?

Hejka!
Baaardzo długo mnie tu nie było.
Szczerze mówiąc nie piszę nie dlatego, że nie mam weny, ale dlatego, że nie mam dla kogo~
Ale za namową mojej kuzynki (właściwie to mamy pewną umowę) dodaję ten post, aby chociaż zapytać się czy ktoś chciałby czytać jeszcze moje opowiadanie (chociaż i tak wiem, że nikt).
A więc, jeżeli znajdą się (jakimś cudem) chociaż 3 osoby to będę pisać dalej.
Jeśli nie, to koniec mojej przygody z tym blogiem~
Wszystko zależy od Was ☺
Miłej majówki!
SweetShine


[EDIT] 
Widzę, że znalazły się 3 osoby, więc tak jak obiecałam - dodam rozdział.
Tylko, że może to potrwać około 2 tygodni.
Ponieważ najpierw chcę pozmieniać parę rzeczy w poprzednich rozdziałach etc.
Czyli wielki powrót, he?

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział VII

Wszyscy otworzyli oczy w tym samym momencie, tak jakby na jakiś niesłyszalny znak. W pokoju było jeszcze ciemno, ale już był czas aby wstać. Cóż poradzić, w końcu panowała ta pora roku, która zmuszała ludzi do wkładania czapek, szalików i rękawiczek. Dawała nam śnieg, a co za tym idzie jazdę na sankach, nartach i snowboardzie, lepienie bałwana, bitwy na śnieżki, a także wiele innych, ciekawych zajęć, których nie jesteśmy w stanie zliczyć. Zima. Piękna, zaskakująca, czasem rozczarowująca. Nigdy nie wiesz czy w święta będzie ogrom śniegu, czy może nie będzie go wcale? Jaka będzie pogoda jutro? Tego nawet prognozy pogody nie mogą przewidzieć dokładnie. Zima wpływa też na nasze nastroje. Co w takim razie niosła ze sobą dzisiaj? Szczęście, smutek czy może złość? To pytanie zadawał sobie każdy, kto miał tę nieznośną przyjemność spędzenia w Avalonnie chociaż trzech dni. Tak było też w przypadku osób z pokoju numer 156.
Tego dnia wreszcie mają spotkać się ze swoimi rodzinami, przyjaciółmi po prawie dwóch tygodniach rozterki. Jak ich najbliżsi zareagują? Czy wyciągną ich stamtąd? Zauważą, że coś jest nie tak? Przyszłość leżała pod wielkim znakiem zapytania, tylko czas może rozwiązać tą zagadkę. Więc nie pozostało im nic oprócz czekania.
Elizabeth wstała pierwsza.
- Dzień dobry, ja zajmuję łazienkę! - zaśmiała się głośno i wbiegła do małego pomieszczenia, po czym prawie natychmiast oparła się plecami o ścianę. Oddychała głęboko, starając się powstrzymać łzy. Ten dzień miał być dla niej ciężki, jeszcze cięższy niż dla innych.
Podeszła do umywalki i opłukała twarz. Spojrzała w oczy swojemu odbiciu w okrągłym lustrze umieszczonym nad umywalką. Jak zwykle były zaspane. Rude kosmyki włosów opadały jej na twarz.
- Czas wziąć się za siebie. - szepnęła i sięgnęła po szczotkę po czym zaczesała włosy w koński ogon. Następnie zdjęła piżamę i weszła pod prysznic. Pozwoliła aby zimna woda ją orzeźwiła. musiało minąć piętnaście minut zanim doszła do siebie. Wyszła i owinęła się ręcznikiem. Rozejrzała się po łazience w poszukiwaniu ciuchów, jednak nie znalazła ich. 
- Uuuuh, no nie. - jęknęła.
Zawinęła ręcznik ciaśniej i uchyliła lekko drzwi, nikt nie patrzył się w jej stronę, więc postanowiła szybko podbiec do swojej półki. Przy łóżku Steva poślizgnęła się i upadła pod nogami chłopaka. Cała się zaczerwieniła, on natomiast się zaśmiał.
- Pomogę ci. - wyciągnął do niej swoją dłoń.
- Co się stało? - Atena zerwała się ze swojego łóżka.
- Mały wypadek przy biegu. - zaśmiał się Charles, podczas gdy Eliza stała już koło Stevena przytrzymując swój ręcznik.
- Czemu biegłaś w samym ręczniku? - zapytała brązowowłosa, próbując ukryć rozbawienie.
- Eee.. zapomniałam ciuchów i myślałam, że dam radę przebiec niepostrzeżenie. - odpowiedziała Elizabeth, próbując zakryć włosami swoje rumieńce.
- Przecież mogłaś powiedzieć, podałabym ci.
- Zapamiętam na następny raz. - roześmiała się, sięgając do swojej szuflady. Spojrzała do środka i zastanowiła się chwilę co powinna ubrać. W końcu wyciągnęła odpowiednie rzeczy i wróciła do łazienki, tym razem powoli i ostrożnie.
Swoje włosy upięła w niestaranny kok. Teraz wreszcie mogła spokojnie się ubrać. Założyła czarne rurki, które optycznie wydłużały jej nogi, do tego błękitny t-shirt z białym napisem 'short is cute'.
W tym psychiatryku większość pacjentów musiała być ubrana w długie białe koszule, wydawane przez personel. Były jednak wyjątki, na przykład Eliza, Steve, Charles i Atena. Mogli ubierać się jak chcieli, ponieważ dobrze sobie radzili ze swoimi dolegliwościami. Aczkolwiek ta 'swoboda' była trochę ograniczona. Mianowicie, dziewczyny nie mogły ubierać bluzek z dużym dekoltem i na ramiączka, nie wspominając już o krótkich spodenkach. Chłopcy mieli zakaz noszenia spodni spadających z bioder oraz kolczyków. Jeśli złamało się te żelazne reguły, trzeba było wrócić do workowatych i niewygodnych koszul.
-Czyli teraz tylko przeżyć dzisiejszy dzień. - wyszeptała do siebie patrząc w swoje odbicie lustrzane. - to będzie długi dzień. - nałożyła na siebie maskę z uśmiechem i wyszła pewnym krokiem z łazienki.
Po niej po kolei weszli Charles, Steven i na końcu - Atena. Gdy wszyscy byli orzeźwieni, usiedli na swoich idealnie posłanych łóżkach i pogłębiając się w rozmowie czekali na poranny obchód, który miał się odbyć za 15 minut. Byli oni tak pochłonięci rozmową, że nawet nie usłyszeli delikatnego pukania do drzwi. Do pokoju wszedł ubrany w biały kitel, wysoki brunet o spojrzeniu, które mówiło, że zabije każdego kto stanie mu na drodze. Jego usta były wykrzywione w coś co zapewne miało przypominać uśmiech. Przeleciał wzrokiem po pacjentach, przy czym na chwilę utkwił wzrok w Atenie. Dziewczyna zauważyła to, jednak nie przywiązała do tego najmniejszej uwagi. Ją, tak jak i jej współlokatorów, zaciekawił fakt, że dr Weisstman jeszcze nie przybył.
Niezręczną ciszę przerwał niski i srogi głos mężczyzny.
- Witam, od dzisiaj będę waszym lekarzem prowadzącym.
- Słucham? Co z doktorem Weisstman'em. - odezwał się pełen gniewu głos Stevena.
- Cóż, można by powiedzieć, że przeszedł na emeryturę. - odparł z ironią.
- Chcemy wiedzieć dlaczego masz go zastępować. - wycedził Charles.
- Od kiedy jesteśmy na ty? - spytał retorycznie, jego głos był przepełniony jadem - Wasz doktorek nie będzie już się wami opiekował, teraz będę rządził tu ja, więc albo się dostosujecie albo przejdziecie na oddział o zaostrzonym rygorze. Jeżeli myślicie, że tu jest ciężko, to nie chcecie wiedzieć jakie piekło jest tam. - najwidoczniej bawiła go sytuacja w tym ośrodku, bo jakby na przypieczętowanie swojej groźby, zaśmiał się ponuro, aż ciarki przeszły im po plecach.
- Może zacznijmy od początku? - ciągnął z obojętnym wyrazem twarzy - Nazywam się Calvin Morussi i będę waszym lekarzem prowadzącym, czytajcie: macie się słuchać mnie, mnie i mnie, och jeszcze mnie. Zrozumiano? -nie czekał na odpowiedź, po prostu mówił dalej - Jak już powiedziałem, mogę was wysłać na oddział o zaostrzonym rygorze, czego z pewnością nie chcecie, więc radzę wam się mnie słuchać, bo mam już dwóch chętnych do przeniesienia. -znacząco spojrzał na chłopaków. - Pierwsza zasada: nie pytacie o mojego poprzednika, jasne? Druga: jeżeli chociaż raz podpadniecie, wracacie to starych ubrań. Pamiętajcie - jedna szansa. Jeszcze trzecia, ostatnia i najważniejsza: macie kompletny zakaz wychodzenia na dwór i szwendania się po budynku do odwołania. - postawił ogromny nacisk na słowo 'kompletny'. - Czy wszystkie zasady są jasne? - tym razem czekał na odpowiedź, której nie dostał. - JASNE?
Wszyscy kiwnęli głowami, nadal nie wierząc, że to się dzieje. Lubili doktora Weissa, był jednym z lepszych lekarzy w tym ośrodku i nie chcieli wierzyć, że odszedł na emeryturę, na pewno nie miał jeszcze 50 lat. Nie mieli zamiaru pozostawić tak tej sprawy, ale na razie nie mogli nic zrobić oprócz przytakiwania na każde słowo dyktatora.
- Dzisiaj poranny obchód was omija, przygotujcie się na śniadanie czy coś, o 16 odwiedziny. - rzucił i wyszedł.
-Dupek. - odezwała się Atena, gdy tylko drzwi się zamknęły.
- Dupek to trochę za mało, może największy idiota w całym wszechświecie? - zaśmiała się Eliza.
- Nie dam mu żyć w tym miejscu. - powiedział Steven zaciskając pięści na oparciu łóżka tak mocno, że pobielały mu knykcie.
- Nie damy. - poprawił Charlie. - On chyba jest nowy, czyż nie? Nigdy wcześniej go nie widziałem.
Tak sądzę. - odparła rudowłosa.
- Odechce mu się tu pracować, to on będzie miał piekło, a nie my.
- Hej, znacie taki cytat... "Planowanie zemsty jest jak picie trucizny z nadzieją, że zabije wrogów"? Właśnie, więc przestańmy planować, a zacznijmy działać. - wtrąciła poważnie Atena. - No, ale teraz chodźmy na stołówkę, zaraz śniadanie, a chyba nie chcemy podpaść doktorkowi już jego pierwszego dnia. - mrugnęła do nich i zniknęła za drzwiami, cała reszta podążyła za nią.

Chcąc, czy nie chcąc nadeszła godzina 16, a wraz z nią pora odwiedzin. Każdy martwił się ze swoich powodów.
- Cholera, ale się denerwuję. - Atena krzyknęła z łazienki, poprawiając włosy.
- Ja też, w końcu nie widziałem nikogo odkąd jestem tu uziemiony. - odparł nerwowo Steven.
- Nawet nic nie wspominajcie, chciałabym, żeby ten dzień już minął. - pisnęła Elizabeth i ukryła twarz w poduszkę. 
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
***
Ooops, miałam chyba miesięczną przerwę:(
Przepraszam! ;)
Mam nadzieję, że rozdział jest jako-taki, następny rozdział pojawi się - obiecuję! - w następnym tygodniu ;)
Czekam na wasze opinie.

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział VI

*powrót do rzeczywistości*
-Mówię wam, nigdy w życiu nie pakujcie się w to gówno. To zabija nie dość, że fizycznie to jeszcze psychicznie. - dokończył Charles.
Zegar wybił godzinę siedemnastą, a więc pora na obiad. Wszyscy wstali, zrobili to co musieli. Przyszedł lekarz aby dać im odpowiednie leki, a następnie razem poszli na stołówkę. Wyglądali jak starzy znajomi, podczas gdy tak właściwie znali się niecałe dwa dni. Wzięli swoje tace i poszli do kolejki, która ciągnęła się aż do samych drzwi. Tego dnia były serwowane klopsiki z kaszą jaglaną i sosem pieczarkowym.
- Ohyda – szepnął Steve do reszty kiedy jego klops spadł na talerz. Kucharka najwidoczniej to usłyszała, bo posłała mu groźne spojrzenie.
Kiedy wszyscy mieli już swoje tace wypełnione jedzeniem usiedli przy tym samym stole co zawsze i zaczęli rozmawiać.
- Nie wiem jak można lubić to jedzenie. - kontynuował chłopak bawiąc się posiłkiem na talerzu.
- Fakt, to jakaś papka, a nie żarcie. Prędzej nadawałoby się to na karmę dla zwierząt. - zaśmiał się Charles.
- Jedzcie, bo wystygnie a wtedy już będzie kompletnie nie do przełknięcia. - przypomniała spokojnie Athena.
Wszyscy się krzywili kiedy wkładali do buzi kolejne kawałki pożywienia. Gdy wreszcie udało im się skończyć tortury, mogli spokojnie wrócić do pokoju.
- Ile mamy czasu do obchodu? - spytał Charlie rzucając się na łóżko.
- Jakieś dwadzieścia minut. - powiedziała Eliza przed czym zerknęła na zegarek.
- Czyli dwadzieścia minut luzu, jak dobrze.
Każdy położył się na swoim łóżku i zapadła grobowa cisza, przerywana jedynie przez tykanie zegara. Jednak nie należała ona do tych niezręcznych chwil kiedy ludzie nie wiedzą co powiedzieć, to była cisza zrozumienia, wreszcie każdy miał chwilę dla siebie. Jak na dwa dni to mieli dużo do przemyślenia. Tyle informacji do przetworzenia, do zrozumienia, dlatego właśnie teraz potrzebowali tych dwudziestu minut, zwłaszcza, że wiedzieli, że czeka na nich jeszcze ostatnia „przygoda” należąca do Elizabeth. Ona z kolei nie chciała się z tym spieszyć, czekała na odpowiedni moment. Na razie nie była gotowa.
Ten czas szybko minął, ledwo się obejrzeli a wybiła godzina osiemnasta czyli czas na następny obchód. Lekarz tym razem trochę się spóźnił, jednak było to prawie niezauważalne spóźnienie.
Obchody popołudniowe wyglądają tak samo jak poranne oraz wieczorne. Rutynowa kontrola, badania i chwila rozmowy. Jak każde inne są też prowadzone przez doktora Harrego Wesstmana.
Kiedy lekarz poszedł mieli tylko dziesięć minut na przygotowanie się do wspólnej terapii przeciwdepresyjnej. Oprócz indywidualnych rozmów z psychologiem, mają oni również właśnie takie terapie grupowe. Każdy z nich nie dość, że ma terapię przeciw depresji to jeszcze swoje terapie. Na przykład Charles ma terapię, która pomaga mu zwalczyć swoją chęć do narkotyków, a Athena – okaleczania się. Takie terapie w zasadzie mało dają, ale poznają ze sobą ludzi i pokazują im, że nie są sami w swoich problemach. O ile ktoś lub coś takich terapii nie przerwie. Zazwyczaj są to wybuchający niespodziewanie pacjenci Avalonnu, którzy zaczynają się rzucać po całej sali. Są to również niektórzy psycholodzy, którzy prowadzą te terapie, właściwie często po prostu się wściekają bez powodu i terapia zmienia się w nagły atak furii psychologa albo pacjenta. Tak już bywa kiedy na psychologów idą osoby, które tego nie chcą, ale chodzi im jedynie o pieniądze. Tym zawodem powinny zajmować się osoby, które się w tym pasjonują.
- Te dwa razy w tygodniu spędzone na terapiach to o dwa razy za dużo. - krzyknął z łazienki Charles.
- Zdecydowanie. - odrzekli chórem.
- Ciekawe czy dzisiaj znowu Peterson wybiegnie z sali. - myślała na głos Athena, podczas poprawiania fryzury.
- Prędzej pan Hiley znowu się wścieknie. - zakpił Steve.
- To co, idziemy? - zapytał się Charlie, gdy tylko otworzył drzwi od łazienki. Rozejrzał się po pokoju, wszyscy byli gotowi.
Steven wyszedł ostatni i zamknął za sobą drzwi. Jednym susem dobiegł do reszty. Szli długim korytarzem, który był wypełniony drzwiami. Dziwne, że jeszcze się tu nie zgubili. Ściany jak były pomalowane na kremowo, a podłoga była wyłożona jasnymi panelami.
Sala, do której zmierzali była umieszczona dwa piętra wyżej. Nie było windy, dlatego musieli iść potężnymi, drewnianymi schodami, które przypominały te z horrorów. Z każdym kolejnym stopniem skrzypiały coraz bardziej.
Wreszcie weszli do odpowiedniej sali, a ich oczom ukazały się dwadzieścia dwa krzesła ustawione w kole, niektóre były już pozajmowane. Zajęli miejsca obok siebie. Psycholog Hailey przyszedł parę chwil po nich i zajął swoje miejsce w kole.
- Dobrze, jak wiecie, to dopiero nasza druga wspólna terapia, dlatego tak jak na ostatnich zajęciach – przedstawcie się. Wystarczy imię, bądź jego zdrobnienie. - powiedział znużonym głosem.
Każdy po kolei wstawał i mówił swoje imię: Javi, Annie, Calum, Carlos, Betty, Frank, Athena, Steve, Charles, Elizabeth, Mike, Charlotte, Danniel, Taylor, Ben, Zayn, Samantha, Renee, Alice, Jackson oraz Jen.
- Super, ja jestem doktor Hailey, mam nadzieję, że nie doprowadzicie mnie do tego samego stanu co poprzednim razem... No to kto tym razem chce opowiedzieć o sobie?
Renee wstała.
Była to drobna, krótkowłosa brunetka. Nie miała więcej niż dwadzieścia lat. Jej oczy były duże i smutne.
- Depresja wzięła mnie w swoje ręce trzy lata temu. Wszystko wydarzyło się tak nagle. - zaczęła. - Pewnego pięknego wieczoru przyłapałam swojego chłopaka na całowaniu mojej teraz już byłej najlepszej przyjaciółki. Wtedy dowiedziałam się też, że zdrada ta trwała od pięciu miesięcy. Byłam załamana, ale to nie koniec moich świetnych wydarzeń. Kilka dni po tym incydencie on mnie... z... zgwałcił. - załamał jej się głos, kiedy wypowiedziała ostatnie słowo. - Podczas trwania naszego toksycznego związku nie byłam jeszcze gotowa na to. Wtedy byłam trochę pijana, ale pamiętam całe zajście tak jakby to było wczoraj. Przed oczami mam jego twarz, a na ciele ciągle czuję jego dotyk. Następnego ranka po prostu nie chciałam żyć. Próbowałam popełnić samobójstwo. Raz, drugi, trzeci. No i bum, dostałam się tutaj, ubrali mnie w kaftan bezpieczeństwa. - prychnęła i spojrzała na Hailey'a. - Teraz jestem tutaj. Niech żyje wolność! - podkreśliła ostatnie słowa.
Wszyscy byli wstrząśnięci jej historią. Tylko psycholog wyglądał na niezainteresowanego.
- Coś jeszcze? - rzucił.
Renee rzuciła mu ostre spojrzenie po czym usiadła.
- Jeżeli ktoś chce to skomentować ma na to czas teraz, w przeciwnym razie niech zamilknie na zawsze. - powiedział teatralnie.
Nikt się nie odezwał.
- To kto chce teraz podzielić się z nami swoim życiorysem? Nie? W takim razie na dzisiaj to koniec. Żegnam.
Wszyscy się rozeszli.
- Mocno walnięty ten koleś. - westchnął Charles jak tylko weszli do pokoju. Przez całą drogę nie odezwali się ani słowem.
- Swoją drogą, ciekawe czemu Stone odszedł. - powiedziała Eliza siadając na łóżku.
- Pewnie miał już dość naszej grupy. Zero współpracy, kto by się dziwił?
- Fajnie, że chociaż się pożegnał. Zresztą poprzednich dwóch też się nie pożegnało.
- Poprzednich dwóch? - włączył się do rozmowy Stevens.
- Jeszcze przed twoim przybyciem było ich dwóch. - wytłumaczył Charlie.
- Dziwna sprawa, w końcu nie jesteśmy aż tak nieznośną grupą, nie?
- Najwidoczniej jesteśmy.
- Chociaż rzeczywiście dziwnie to wygląda. W ciągu niecałych czterech tygodni, trzech psychologów od nas odeszło. Nie wiem jak jest u was na terapiach, ale ja mam ciągle tego samego prowadzącego. - wtrąciła Athena.
- Ja też. - odpowiedzieli chórem.
- No dobra, pewnie odeszli, bo mieli nas dość i tyle. - wypaliła Elizabeth.
- Pewnie tak. - potwierdziła Athena. - Nie ma co o tym myśleć. I tak nic dobrego nie wymyślimy.
- Już dziewiętnasta trzydzieści? Za godzinę kolacja. Tak nagle czas zaczął szybko lecieć. - parsknął Steven.
- Jutro odwiedziny... - powiedziała Athena, bardziej do siebie niż do reszty.
- Nareszcie...
- Długo na nie czekałem. - wypalił Charles.
- Dzień jak każdy. - powiedziała Eliza i rzuciła się na łóżko.
Wszyscy się na nią spojrzeli, ale nikt nic nie mówił. W końcu nie znają jej historii, nie mogą jej oceniać. Poza tym każdy tutaj ma jakieś tajemnice.
Teraz pozostały im niecałe czterdzieści minut ciszy, na kolejne przemyślenia i uporządkowanie myśli. Przeżyli szok po opowieści Renee, w końcu taka drobna dziewczyna, kto by się spodziewał, że przeżyła coś takiego.
Każdy tutaj ma swoją historię, każdy przeżył swój koniec świata. Nikt tutaj nie jest od oceniania. Każdy wie to i rozumie. Wystarczające jest to, że muszą tutaj przebywać, większość psychiatrów, lekarzy, psychologów i reszty załogi traktuje ich jak trędowatych, a nie jak osoby, którym trzeba pomóc. Dlatego też nikt nienawidzi tego miejsca.
- Dobra, czas na kolację! - powiedziała, a może bardziej krzyknęła Athena.
- Skąd u ciebie tyle entuzjazmu? - zaśmiał się Steve. - W tym miejscu to strasznie rzadkie.
- Z czegoś trzeba żyć, no nie? - uśmiechnęła się.
- Fakt.
- No to idziemy. - powiedziała, kiedy wszyscy już wstali i byli gotowi.
Kolacja przebiegła podobnie jak obiad. Po kolacji mieli kilka minut na przygotowanie się do obchodu, który przeminął równie monotonnie. Później były już tylko przygotowania do spania. O dwudziestej drugiej była już godzina policyjna. Wszyscy musieli leżeć w łóżkach i żadne rozmowy nie były tolerowane.
Wreszcie odlecieli do świata marzeń.


 ***
Cześć! :D
Jak widzicie - udało mi się wytrwać w postanowieniu i dodałam! :)
Mam nadzieję, że Wam się spodobał, bo starałam się to wszystko jakoś opisać.
Korzystając z okazji chcę Was zaprosić na bloga, którego prowadzę z moją koleżanką:
Następny rozdział pojawi się w przeciągu dwóch tygodni ;)
ps. zajrzyjcie do zakładki Bohaterowie ;>


wtorek, 30 grudnia 2014

Nowy Rok, Nowe Zmiany, Nowe Życie. ...?

Cześć i czołem! :)
Dzisiaj nie będzie rozdziału ..(hm, długo go nie było).
Miałam zamiar dodać go dokładnie w Nowym Roku. Ale wszystko się posypało wraz z wiadomością, że pewna osoba odchodzi wraz z tą datą. Chciałabym ją błagać, żeby została, ale nie robię nic, napisałam tylko "dziękuję za wszystko, rozumiem." (bardziej się rozpisałam, ale szczegóły są dość osobiste ☺). Dlatego też nie jestem w stanie napisać rozdziału. Chciałam, żeby był długi, ale obiecuję, że w weekend zostanie dodany :)

A ponieważ nie "zobaczymy się" już w 2014 to życzę Wam aby ten 2015 był inny, lepszy. Żebyście częściej się uśmiechali, ale też nie trzymali emocji w sobie. Jeżeli musicie - płaczcie. Jeśli chcecie - krzyczcie, bijcie. Ale nie zaciskajcie zębów. Nie pozwólcie, żeby emocje miały nad Wami kontrolę, bo wtedy możecie wybuchnąć w złym momencie. Życzę Wam też abyście spełnili swoje marzenia (w końcu to one nadają życiu sens) oraz abyście wytrwali w swoich postanowieniach noworocznych. Poza tym, życzę Wam szalonego Sylwestra jak i całego roku, zdrowia, p r a w d z i w y c h przyjaciół (chyba nie tylko ja się przejechałam na osobach, które miały czelność nazywać się moimi przyjaciółmi), miłości. I pamiętajcie, że cokolwiek by się nie działo, mimo, że nie zawsze będzie dobrze, ja wierzę, że zaciśniecie pięści i dacie radę. Po burzy z a w s z e jest tęcza.
Życzę Wam wszystkiego co najlepsze w tym nowym roku! :)

Macie może jakieś postanowienia noworoczne? ;)
Ja mam ich sporo ;3
Chwalcie się! ;)

*zajrzyjcie na strony:opowiadanie i Autorka





sobota, 15 listopada 2014

Rozdział V

*ponad dwa lata temu*
- Hey, Charles, idziesz? – Zapytał Cameron, mój najlepszy kumpel. Znaliśmy się już 12 lat, nigdy mnie nie zostawił w potrzebie, a ja jego.
-Nie, dzisiaj się zrywam. – Odpowiedziałem wychodząc z terenu szkoły.
-Co? – Zatrzymał się. – Czy ja dobrze słyszę? Ty idziesz na wagary?...
-No jak widać… - Rzuciłem i poszedłem dalej.
To były moje pierwsze wagary w liceum, ludzie mieli mnie za „grzecznego chłopaka”, a tego dnia coś we mnie pękło i wyszedłem ze szkoły. W zasadzie nie wiedziałem, co chcę zrobić, dlatego poszedłem przed siebie, nie zważając na kierunek mojej trasy. Doszedłem do jakiejś meliny w środku lasu. Sądziłem, że jest pusta, więc wszedłem, dopiero wtedy doszła do moich uszu spokojna muzyka. Wszedłem głębiej. Leżało tam na rozłożonych na ziemi matach około 10 osób, wszyscy byli dziwnie spokojni, nawet się nie przejęli moim przyjściem. Kiedy jeden koleś spojrzał się na mnie od razu wiedziałem, że to przez narkotyki. W pierwszej chwili pomyślałem, że marnują sobie życie, ale gdy zobaczyłem ich spokój… też chciałem wziąć. Po długim namyśle wreszcie się zdecydowałem.
-Macie może marychę? – W szkole wiele razy słyszałem jak się załatwia „te sprawy”.
Spojrzeli się na mnie jakbym ich obudził, jedna z nich wyciągnęła rękę, w której trzymała blanta. Zawahałem się, ale zaraz potem wziąłem. Na podłodze znalazłem zapalniczkę. Odpaliłem. Popadłem w euforię. Szkoła, oceny to mnie w tej chwili nie obchodziło. Usiadłem razem z innymi i siedzieliśmy tak, w zadumie. Nawet nie wiem, kiedy wypaliłem trzy następne skręty, nie wspominając już o powrocie do domu, którego kompletnie nie pamiętam. Obudziłem się po prostu następnego dnia rano w łóżku w moim pokoju z ogromnym bólem głowy. Wtedy też poszedłem do narkomanów znowu zapaliłem i odleciałem. Od tej pory chodziłem tam codziennie, czasem wychodziłem na haju rozejrzeć się po okolicy. Wszystko było takie spokojne.
O szkole kompletnie zapomniałem, rodzice nic nie wiedzieli dopóki nie spotkali mojej nauczycielki, która twierdziła, że jestem chory. Wtedy pamiętam, że strasznie się wściekli i musiałem zacząć chodzić do szkoły. Zawsze przed szkołą wypalałem jednego skręta, żeby w szkole już nie palić. Po szkole szedłem do tej meliny, którą nazywaliśmy „oazą spokoju”.
Kiedyś tam marycha zaczęła być za słaba. Widziałem jak ludzie z naszej oazy zaczynali brać jakieś tabletki, które zdecydowanie były mocniejsze. Raz podszedłem do jednego takiego.
-Dobre?
-Nie jest złe, chociaż po kwasie masz mega tripy. – Odpowiedział z nieziemskim spokojem.
-Kwas?
-No wiesz, LSD.
-Masz może odpalić?
-Jesteś pewien, że tego chcesz? – Spytał, po czym sam wziął tabletki.
 -Tak, na pewno.
Wyciągnął z plecaka parę tabletek i dał mi je. Bez wahania je wziąłem. Wszystko było wtedy inne. Ludzie byli śmieszni, jacyś inni. Świat zmienił kolory, a życie nabrało sensu. Wyszedłem na dwór, nie mogłem wysiedzieć w miejscu. Wszystko wyglądało inaczej, tak, że nie potrafię tego opisać. Wróciłem do domu. Mama coś do mnie mówiła, a ja się śmiałem. Kazała mi iść do pokoju. Poszedłem ciągle się śmiejąc i się położyłem. Kiedy wszystko przeszło zasnąłem. Od tego dnia przeszedłem na kwas. Kiedy byłem pod jego wpływem byłem bardziej nerwowy. Rodzice coś tam zauważali, ale na razie nic nie mówili.
Po paru miesiącach przeszedłem na Herę. Ludzie mi mówili, że nie, że to największe bagno, ale brnąłem w to. Codziennie rano wstrzykiwałem sobie ćwiartkę. Pieniądze zaczęły mi się kończyć, zacząłem kołować pieniądze od ludzi, kraść. Policja złapała mnie dwa razy jak byłem na Herze, ale nic sobie z tego nie zrobili, wypuścili mnie następnego dnia.  

Parę tygodni temu rodzice znaleźli u mnie pod łóżkiem worek a w nim zawiniętą łyżkę, strzykawkę i narkotyk. Zaczęła się awantura. Wyrzucili mnie z domu. Poszedłem wtedy do mojej dziewczyny, cholernie się bałem, że ze mną zerwie jak jej wszystko powiem. Nie radziłem sobie z moimi problemami, chciałem iść na ‘złoty strzał’, ale ona mnie przed tym uchroniła. Zrozumiała mnie, ale jej rodzice… Oni wysłali mnie tu. Na początku nie chciałem, ale potem było mi wszystko jedno. Dali mnie na terapie, odwyk i przy okazji stwierdzili, że mam depresję. Nie wiedziałem, że to możliwe, w końcu narkoman niczego nie czuje, kiedy się uzależni… Narkotyki to największe bagno, a najgorsze jest to, że już nigdy z tego nie wyjdę, zawsze będę uzależniony. 
***
Cześć! 
Rozdział V już jest, przepraszam, że taki krótki.
Nie miałam czasu ani weny.
Następny pojawi się dość późno, bo muszę oddać laptopa do naprawy.
A ten napisany był specjalnie dla Lulu, bo na to czekała :D
Mam nadzieję, że się podoba :))

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział IV

*powrót do rzeczywistości*
Dziewczyna skończyła mówić w momencie, gdy wszedł psychiatra Charles’a wpuszczając do pokoju odrobinę światła. Athena natychmiast odwróciła głowę w stronę okna, żeby nikt nie zauważył, że po jej policzkach spływają łzy.
Mężczyzna wyglądał na nie więcej niż 30 lat, aczkolwiek miał już 35 wiosen za sobą. Jego kruczoczarne włosy były postawione na żel, a piwne oczy lśniły w świetle lampy. Usta miał ułożone w grymas, który zapewne miał przypominać uśmiech. Jak każdy lekarz w tym szpitalu był ubrany w długi, biały fartuch z kieszeniami po obu stronach. Na pierwszy rzut oka wyglądał na jednego z tych lekarzy, który ma naprawdę gdzieś swoich pacjentów, w rzeczywistości to właśnie Charlesowi przypadł najlepszy psychiatra, jakiego oni mieli ‘tą przyjemność’ poznać.
 Głos doktora przerwał panującą ciszę, którą on sam zapoczątkował.
- Oho, widzę, że przyszedłem pierwszy – powiedział sucho, rozglądając się po pokoju.- No cóż… Charles, chodźmy już.
Trzydziestolatek odwrócił się na pięcie i wyszedł. Charles wstał z niechęcią i posłusznie powlókł się za psychiatrą. Nie za bardzo lubił mówić o sobie, co nie zmieniało faktu, że te terapie były jednymi z lepszych zajęć w tym budynku.
Zeszli dwa piętra niżej, przeszli przez długi korytarz, aż wreszcie weszli do gabinetu. Lekarz usiadł za biurkiem i skinął na nastolatka, pokazując tym samym, aby usiadł na krześle naprzeciwko biurka. Charles rozejrzał się po pokoju, był tu po raz pierwszy. Zazwyczaj chodzili na sesję do pokoju numer 54.
Na kremowych ścianach wisiały dyplomy uznania oraz podziękowania (za wyleczenie z depresji i innych chorób psychicznych) obramowane w brązowe ramki. Na biurku stała złota blaszka, na której wygrawerowano imię i nazwisko psychiatry – dr Michael Fors. Za mężczyzną było jedyne okno w pomieszczeniu, które przepuszczało mało światła, ale najwidoczniej lekarzowi tyle wystarczało. Mimo tej małej ilości światła, panowała tam ciepła atmosfera, jak w żadnym innym pokoju w Avalonnie.
-Więc… - zaczął dr Fors opierając brodę na pięści - Powiedz mi jak się dzisiaj czujesz?
-Nie jest źle… To znaczy… jest coraz lepiej.
-Jak ci idzie odwyk? Zauważyłeś jakąś poprawę?
-W zasadzie to tak, odwyk coraz bardziej na mnie wpływa, ale nadal ciągnie mnie do narkotyków. Czy to uczucie kiedyś przeminie? – Zapytał z wyczuwalną nadzieją w głosie
- Oh, niestety do końca nie przeminie. Uzależniłeś się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Tak naprawdę, kiedy człowiek raz się uzależni to jest uzależniony do końca życia, nie ma odwrotu. Dlatego jesteś na tych terapiach, staramy się zrobić wszystko, żebyś w jak największym procencie odszedł od narkotyków i mógł bez nich normalnie funkcjonować, ale nie jesteśmy w stanie cię od uzależnić. Jak sądzisz, jeśli położyłbym przed tobą tak zwaną ćwiartkę hm... na przykład… heroiny, wziąłbyś ją?
Charles spojrzał na swoje ręce, gdzie było mnóstwo śladów po wkłuciach igłą.
-Ja… Nie mam pojęcia – przyznał ze wstydem.
- Dokładnie o tym mówię, odpowiem za ciebie: nie byłbyś w stanie oprzeć się jej. Wziąłbyś, być może nawet bez zastanowienia. Gdyby porównać uzależnienie fizyczne z psychicznym…
- …To fizyczne jest o niebo lepsze od psychicznego, czyż nie? – wtrącił chłopak.
- Tak, dokładnie.
Nastała niezręczna cisza, podczas, której Charles zbierał swoje myśli a lekarz zaczął szperać w swoich dokumentach.
- Czy jest możliwość, że będę normalnie żyć? Poza murami tego szpitala, między ludźmi…? Wie pan, założyć rodzinę, cieszyć się z dzieci, mieć… znajomych. Prawdziwych znajomych, a nie kurewskich narkomanów, którzy wystawią cię za działkę.- Spytał cicho dziewiętnastolatek.
- Hm… Ciekawe pytanie. Otóż, jeżeli terapia przejdzie zgodnie z planem i zdołasz wyjść z depresji. To, czemu nie? Cóż, oczywiście, jeśli nie sięgniesz po narkotyki. Mam nadzieję, że wiesz, że jak tylko po nie sięgniesz to znowu będziesz musiał przechodzić przez to samo? Pierwszy odwyk jest najprostszy, każdy kolejny jest coraz gorszy. Jeśli weźmiesz, to musisz się liczyć z tym, że skończysz po raz kolejny na dnie.
Charles tylko skinął lekko głową.
- A skoro już jesteśmy przy narkomańskich znajomościach – lekarz ostrożnie podjął wątek – powiedz mi, ktoś cię do tego zmusił? Czy sam zacząłeś brać?
-Chyba pan nie wierzy w te wszystkie bzdury, o których piszą w gazetach, co? Oczywiście, że sam zacząłem, inni mnie nawet uprzedzali, ostrzegali, że nie, że to ogromne bagno, że z tego nie wyjdę, ale ja w to brnąłem. No i mam za swoje. Wie pan, co jest najgorsze? To, że ja przez cały czas myślałem, że mam nad tym kontrolę i się w to nie wpieprzę. Idiota ze mnie, no nie?
- Nie. Wcale nie. Każdy tak myśli, nie jesteś jedynym, który ma wrażenie, że nad tym wszystkim panuje. Co prawda, to głupie, ale jeszcze głupsze było to, że zacząłeś brać te tabletki, zresztą nie tylko tabletki, prawda?
Charles nie odpowiedział, tylko po raz kolejny spojrzał na swoje rany na rękach.
- A może teraz powiedz mi… Jak się czujesz? Ale tak naprawdę.
-Jak się czuję? Jakby ktoś mnie wyprał z emocji. Ten odwyk niby robi swoje, ale tak naprawdę ciężko odzyskać to, co się miało przed wpakowaniem w to gówno. Gdyby ktoś parę lat temu powiedział mi, że będę tu gdzie teraz jestem, albo, że stracę wszystko… Za cholerę bym mu nie uwierzył. Wyśmiałbym go. A teraz? Ojciec wyrzucił mnie z domu, matka nie chce mnie znać. Pozostała mi moja dziewczyna, która naprawdę wierzy, że może mi się udać, że z tego wyjdę. Tylko dla niej tu jestem. W zasadzie to pozostaje mi jeszcze rodzeństwo, ale… oni tak naprawdę mają „zakaz” nawiązywania ze mną jakichkolwiek kontaktów. Szkoda, strasznie za nimi tęsknię.
-Rodzice się nadal nie odzywają? Wiedzą, że tu jesteś?
-Hm, w zasadzie to nie mam pojęcia. I nawet mnie to nie interesuje.
-Nie sądzisz, że warto byłoby podłapać z nimi jakiś kontakt, może pozwoliliby ci spotkać się z rodzeństwem na przepustce?
-Nie wiem, może i tak, tyle, że na razie nie mam przepustek i chyba nie chcę ich jeszcze mieć, zresztą sam nie wiem.
Znowu cisza. Tym razem przerwało ją pukanie do drzwi.
-Proszę. – Powiedział lekarz, nie kryjąc zdziwienia.
Zza drzwi wyłonił się wysoki mężczyzna ubrany w czarny mundur z odznaką na piersi. Miał czarne włosy ścięte na jeża, widać było, że nie jest w najlepszym humorze.
-O, już pan przyszedł? Spodziewałem się pana nieco później.
-Mogę przyjść później. – Oświadczył niskim głosem policjant.
- Nie, nie. Proszę na chwilę wyjść, jeszcze z nim o tym nie rozmawiałem.
Charles rzucił psychiatrze pytające spojrzenie, tymczasem mundurowy wyszedł zamykając za sobą drzwi.
-A, więc, Charles, to był sierżant Patric Douglas. Chciałby z tobą porozmawiać, oczywiście, jeśli chcesz.
-Czyli, że mam wybór, tak?
-Tylko teoretycznie.- Powiedział lekarz, wiedząc, że w zasadzie chłopak nie może odmówić, Charles to zrozumiał.
-No to… miejmy już to z głowy.
Doktor wstał i wyjrzał na korytarz. Gdy wszedł do pokoju, za nim stał owy sierżant.
-Zostawię was samych, ma pan pół godziny i ani minuty więcej. I niech pan pamięta, ma pan się nie posunąć za daleko, jasne? – Powiedział ostrym tonem, rzucił coś w rodzaju przepraszającego uśmiechu do Charlesa i wyszedł.
-Pozwolisz, że usiądę? – Spytał chłopaka, na co on tylko skinął lekko głową. Usiadł więc i wyciągnął z kieszeni mały notatnik wraz z długopisem. Otworzył go na odpowiedniej stronie i zaczął.

-Nazywasz się Charles Newst i masz dziewiętnaście lat, prawda? –Spytał, chłopak skinął głową. – Zadam ci parę pytań, dobrze? – Kolejne skinięcie głową. - Czy ktoś jeszcze brał z tobą narkotyki?
-Nie, tylko ja. – Odparł nastolatek z powagą.
-Och, czyżby? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że narkoman jest sam. Co może jeszcze powiesz mi, że towar sam produkowałeś, co?
Charles milczał.
-Tak właśnie myślałem, więc powiedz mi, kto jeszcze bierze?
-Nikogo nie wsypię.
-No cóż, to przez ciebie mogą zmarnować sobie życie.
-Zmarnować sobie życie? Wie pan, o czym pan mówi? Siedzenie w pudle to jest prawdziwe zmarnowanie życia! Teraz mają szansę z tego wyjść, a tam? Tam życie się kończy.
-Ach, tak? No dobrze, sam do tego dojdę. – Powiedział zapisując coś w swoim notesie. – Powiedz w takim razie… Skąd brałeś towar?
-Nie.
-Słucham?
-To, co pan słyszy. NIE POWIEM. – Powiedział z naciskiem z na ostatnie dwa słowa.
-Czyżby to był jakiś głupi honor narkomanów? A może jakieś wasze hasło „klubowe”, co? „Nie wpakujmy nikogo, niech umierają w spokoju”, he?
Cisza.
-No dobrze, to może… kto cię zmusił do narkotyzowania się?
-Słucham?! Nikt mnie nie zmuszał, o czym pan gada? Sam zacząłem i sam skończyłem. Wie pan, jeżeli nie ma pan nic ciekawego do powiedzenia, to ja bym już się pożegnał. Nie mam ani chęci, ani już czasu – Charles znacząco spojrzał na zegar, który przypominał, że za minutę zjawi się tu lekarz. – Więc… może pan już iść.
Policjant po tej wypowiedzi widocznie się oburzył, wstał i minął się w drzwiach z doktorem Forsem.
-Mocno narozrabiałeś, młody? – Spytał ubawiony miną sierżanta doktor.
-Powiedziałem prawdę, że nie mam zamiaru nikogo wsypać i niech mnie zostawi. I tyle. To nie moja wina, że niektórzy nie mogą poradzić sobie z klęską. – Odpowiedział ze zwycięskim uśmiechem.
-No cóż, teraz, jeżeli kogoś wyślą ponownie, to na pewno nie jego, on najwidoczniej nie ma odpowiedniego podejścia do osób biorących narkotyki. Chodźmy już, na dzisiaj to koniec naszej terapii.
Poszli z powrotem do pokoju. Nie było tam jeszcze nikogo, ale lada moment reszta mieszkańców miała wrócić. Charles położył się w spokoju na łóżko, a dr Michael wrócił do swoich zajęć. Tak jak Charles się domyślał, po kilku minutach wszyscy już byli w pokoju. Kiedy każdy położył się na swoje łóżko, Charles pomyślał, „Czemu by nie? Dzięki tym terapiom – mogę.” Po czym odezwał się dość głośno, z ledwie zauważalną pewnością siebie.
-Moja historia jest… mocno popieprzona, ale takie właśnie jest życie w tym chorym świecie. Zwłaszcza, gdy wchodzi się w jedno z najgorszych syfów na tym świecie.

***
Hey! ;)

Rozdział trochę został opóźniony, w końcu już listopad... ale na potrzeby dwóch rozdziałów musiałam przeczytać dwie książki i przy okazji mieliśmy warsztaty co bardzo mi podpasowało :D Rozdziały będą się pojawiać w miarę możliwości co dwa tygodnie ;)) Mam nadzieję, że ten rozdział Wam się spodobał. 
Pojawiły się zakładki "Autorka" i "Opowiadanie" zapraszam! :)))

Czytasz=Komentujesz

wtorek, 2 września 2014

III rozdział

Cześć :)
Wiem, że mam małe (ogromne) opóźnienie, ale postanowiłam, że najpierw dodam stronę o mnie i o blogu. Ponieważ czekam na DŁUŻSZĄ (wiem, że to czytasz ;] ) wypowiedź pewnej osoby, to może to troszkę potrwać, chociaż mam nadzieję, że już dzisiaj (ew. jutro) dostanę tą odpowiedź :) Jak tylko to się stanie dodam ją, wraz ze stroną i ten post pójdzie do edit i dodam rozdział :))
A tak poza tym to zaczęła się szkoła! :/ Jestem w nowej szkole, nie najlepiej. A jak Wam idzie? Cieszycie się, czy wręcz przeciwnie? :)


*kilka miesięcy wcześniej*
Jak co wieczór siedziałam owinięta kołdrą. Oglądałam krople spływające po szybie, jednocześnie czując słone łzy na moich policzkach. Nawet przez zamknięte drzwi słyszałam krzyki dochodzące z drugiego pokoju. Moja młodsza siostra już spała, przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam wrażenie, że jest za młoda aby to wszystko rozumieć, ale czasami, gdy rodzice się kłócili, widziałam jak płacze. Biedna Katie. Zawsze, gdy ją przytulałam i prosiłam, żeby nie płakała, że nie warto… twierdziła, że nie płacze. Próbowała być twarda, tak jak ja. Ani jej, ani mi to nie wychodziło. Ośmioletnia dziewczynka przytłoczona problemami rodziców, ta sytuacja była chora. To oni powinni ją pocieszać a nie jej starsza siostra. Jej jedynym problemem powinna być szkoła, a nie patologiczni rodzice.
Nasz starszy brat wyprowadził się. Starał się nas jak najczęściej odwiedzać, ale on też nienawidził tego domu. Starał się nas zabierać do siebie, ale ze względu na słabe warunki w collegu, nie było ku temu zbyt wielu okazji. Widzę jak go to męczy, dlatego staram się mu nie zawracać głowy nami.
Wyobraźcie sobie mnie – szesnastoletnia dziewczyna, opiekująca się swoją o  osiem lat młodszą siostrą. Kto wie? Może już popadła w depresję przez swojego wiecznie pijanego ojca i naćpaną matkę? A może przez ich nieustające kłótnie? Dzień w dzień wysłuchiwałam wrzasków, dźwięków tłuczonego szkła, przekleństw. Ciągle musiałam uspokajać nie tylko rodzeństwo, ale i dziadków tymi samymi kłamstwami „wszystko będzie dobrze”, „przecież nic takiego się nie dzieje” czy nawet „nic ciekawego nie słychać”. Od wyprowadzki brata to na mnie spadły wszystkie obowiązki, musiałam wreszcie być tą odpowiedzialną.
Wstałam i poszłam do pokoju, w którym spała moja siostra. Podeszłam do jej łóżka, wzięłam jej rękę w swoje dłonie, a ona spojrzała na mnie.
- Czy tak już będzie zawsze? Czy nigdy nie będę mogła zapraszać koleżanek? Nigdy nie usiądziemy razem na kanapie i nie pooglądamy telewizji jak… prawdziwa rodzina? – wyszeptała a po jej policzkach pociekły łzy. Widząc smugi na jej małej twarzyczce coś we mnie pękło. Coś co wcześniej kazało mi siedzieć cicho i wysłuchiwać tego wszystkiego. Starłam jej łzy z brody i przytuliłam ją. Wychodząc z pokoju odwróciłam się do Kate i powiedziałam.
- To się zmieni. Już tak nie będzie, obiecuję. – chyba bardziej próbowałam przekonać samą siebie.
Poszłam do ich pokoju. Stanęłam przed nimi, a oni patrzyli się na mnie jakby ujrzeli ducha.
- Jak wy tak do cholery możecie? Macie trójkę dzieci.. pamiętacie jeszcze jak mają na imię? Ha, pewnie, że nie. Zaćpana matka i zalany w trupa ojciec, pewnie nie odróżniacie co prawdą a co sobie ubzduraliście. – mówiłam jak najspokojniej potrafiłam. – Aż ciężko uwierzyć, że kiedyś byliśmy prawdziwą rodziną. Nie mogę się doczekać osiemnastki, wreszcie wyjdę  tego domu i zrobię wszystko, żebyście stracili prawa rodzicielskie do Kate, do mnie też. Nie będzie was, nie będziecie istnieć.
W odpowiedzi dostałam mocne uderzenie w policzek od swojego ojca
- Tak, tylko na tyle cię stać… - powiedziałam prawie szeptem i pobiegłam z płaczem do swojego pokoju. Usiadłam na obrotowym krześle przy biurku. Wtedy właśnie to zobaczyłam. Lśniło w świetle lampki. Wzięłam do ręki temperówkę, w tym samym momencie obudziła się wibracja w moim telefonie, tym samym odrywając mnie od moich myśli. Odczytałam wiadomość od mojego brata:
Wpadnę za trzy dni, wyskoczymy do kina, a potem wezmę was na kolację do restauracji. Co ty na to?”
Lekko się uśmiechnęłam, ostatnio nie widzieliśmy się zbyt często, bo miał sesję i musiał się uczyć.
Świetnie, czekamy J ” – Odpisałam i odłożyłam telefon
Wróciłam do mojego poprzedniego zajęcia. Poszłam po śrubokręt i rozkręciłam fioletową ostrzynkę uwalniając żyletkę. Pokręciłam nią chwilę w dłoni. Wtedy znowu z mojego telefonu rozległa się wibracja. Odłożyłam ostrze i podniosłam telefon. Mój brat mi odpisał.
A co u Was? Jak Mała? W szkole wszystko dobrze?” – odczytałam i przewróciłam oczami. Pytał tak jakby spodziewał się innej odpowiedzi.
Hm.. nie jest źle. Kate jakoś się trzyma, bywa, że przyłapuję ją jak płacze, ale wtedy odciągam ją od tych myśli. Wychodzimy gdzieś  albo coś. W szkole? Hm, Idzie jej coraz lepiej, czego nie mogę powiedzieć o sobie.”
Wiedziałam, że odpisze dlatego, nie zabierałam się za nic tylko czekałam. Oczywiście nie pomyliłam się. Patrzyłam na telefon, akurat gdy przyszedł kolejny sms.
Nie kłam, powiedz,  co się stało? Tylko nie pisz, że nic, za dobrze cię znam siostrzyczko. A co do Katie, to pozdrów ją i nie mów, że przyjeżdżam, niech to będzie niespodzianką J ” – To prawda, znał mnie jak nikt inny. Był moim przyjacielem, nigdy nie miałam przed nim tajemnic, nie mogłam, bo on od razu wiedział, że jest coś nie tak.
Dostałam z liścia od ojca” - To tylko pięć słów, ale wiedziałam, że jest strasznie wkurzony.
 „Chyba sobie żartujesz?!”
„Tak, rzeczywiście. Żartowałam, super.”
„Jak go kurwa spotkam to się nie pozbiera, jutro przyjadę”
Nie odpisałam. Wiedziałam, że nie żartuje. Z jednej strony cieszyłam się, ale z drugiej strasznie bałam. Bałam się o mojego brata. Gdy tak o tym myślałam, przypomniało mi się sprawa z żyletką. Wzięłam ją do ręki i znowu przekręciłam nią pomiędzy palcami.
- Tylko jeden raz. – szepnęłam do siebie.
Przyłożyłam żyletkę do nadgarstka, strasznie trzęsły mi się ręce, ale lekko i powoli przesunęłam po skórze. Gdy metalowy prostokąt dotknął mojej skóry wykrzywiłam twarz z bólu, ale bolało tylko chwilę. Poczułam jak krew spływa na dywan. „To nic - pomyślałam - spierze się”. Zrobiłam jeszcze dwie rany. Później jak gdyby nigdy nic poszłam się myć i spać. Przy okazji jeszcze zajrzałam do Kate.
- Dobranoc skarbie. Śpij dobrze. – szepnęłam z progu drzwi i poszłam się położyć.
Następnego dnia Justin rzeczywiście przyjechał. Był około 17, akurat jak wracałyśmy z Kate do szkoły. Weszłyśmy do domu, Juss siedział u mnie w pokoju i bawił się kostką Rubika. Katie jak tylko go zobaczyła rzuciła się na niego. Tak jak ja strasznie go kochała, był dla niej jak ojciec, prawdziwy ojciec, nie to co ma.
- Cześć kochana. Słyszałem, że coraz lepiej ci idzie w szkole. – powiedział i mocno ją przytulił. Pomimo, że miał spokojny ton, wiedziałam, że cała złość dopiero z niego wyjdzie. Mała tylko kiwnęła głową.
- Cześć. – rzuciłam jak gdyby nigdy nic i odłożyłam torbę na miejsce. – Kate idź się przebrać. – Moja siostra posłusznie poszła do pokoju a ja usiadłam obok brata na kanapie. On się do mnie przybliżył i objął mnie ramieniem.
- Jak się czujesz? – spytał chociaż znał odpowiedź.
- Jak zawsze. A ty?
- Jeszcze pytasz. Czekam aż wróci. Pluję sobie w twarz za to, że nie mogę was stąd zabrać.
- Nie przejmuj się…
Usłyszeliśmy odgłos otwieranych drzwi wejściowych, a Justin wstał. Ja też odruchowo wstałam i położyłam mu rękę na torsie.
- Poczekaj, jest Kate, nie chcę, żeby cokolwiek słyszała. Za piętnaście minut ma iść do koleżanki. Proszę..
Usiadł, a ja razem z nim. Kate w końcu wyszła a wtedy do mojego pokoju wszedł ojciec, jak zwykle pijany.
- No proszę, kogo my tu mamy. – powiedział.
Justin podszedł do niego zaciskając pięści a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie mogłam wyjść, nie chciałam. Wierzyłam, że w razie czego pomogę mojemu bratu. Nie zniosłabym, gdyby mu się coś stało.
- Masz czelność jeszcze tu mieszkać? Myślałem, że już dawno się wyniosłeś, razem z matką. – odpowiedział mu Juss.
- Chyba cię synku pojebało. Jeżeli ktoś ma się stąd wynieść to tylko ty. W tym momencie.
- Synku.. Nigdy tak do mnie nie mów. Wolałbym już nie mieć ojca niż takie gówno jak ty. Będę tu, nawet na noc zostanę.
- Mam i ciebie tak załatwić jak tą małą suką? – ruchem głowy pokazał na mnie. Widziałam jak mój brat się trzęsie ze złości. Nic dobrego z tego nie mogło wyjść.
- Wypierdalaj z tego domu albo skończysz na oiom’ie. Nie masz prawa tak na nią mówić, nie masz prawa jej dotknąć rozumiesz?!
- No i co mi zrobisz?
W odpowiedzi dostał prawego sierpowego w nos. Zatoczył się do tyłu, a z nosa zaczęła lać się krew. Ojciec szybko się podniósł i uderzył Justina w brzuch, tak że teraz on lekko się skulił, ale staruszek nie miał już tyle siły co kiedyś. W każdym bądź razie doskoczyłam do Justina, ale tylko machnął ręką i odsunął mnie od siebie. Mój brat jak zwykle nie był mu dłużny i uderzył ojca w brzuch, on za to uderzył go w oko. Widocznie stary już nie miał sił, bo zaraz po tym wyszedł z domu. Justin chciał za nim iść ale go zatrzymałam. Wzięłam go do łazienki i zmyłam krew z łuku brwiowego.
- Nie ma co, będziesz miał sine oko przez parę dni. – powiedziałam, podczas, gdy on siedział na krześle i spokojnie wytrzymywał moje opatrywanie.
- Trudno. Nie pierwszy, nie ostatni raz… Nienawidzę gnoja. Jak on śmie nazywać się moim ojcem? Przepraszam, że musiałaś na to patrzeć… - powiedział i objął mnie w pasie.
- Justin… To przeze mnie to wszystko, ja przepraszam. Nidy nie chciałam, żebyś przeze mnie się bił z kimkolwiek, a to już chyba piąty raz.
- Ati, to nie twoja wina, że masz takich rodziców, to ja przepraszam, że nie potrafię was stąd zabrać.
Na tym skończyła się nasza rozmowa. Kate wróciła o 20. Niedługo po tym Justin musiał wracać, jutro znowu musiał iść do szkoły. Ojciec nie wrócił na noc do domu, matka też nie. Gdy Katie zasnęła ja poszłam do pokoju. Po kilku minutowej walce ze sobą znowu się pocięłam, przegrałam.
Mijały dni, a ja robiłam to codziennie. Uzależniłam się. Z czasem zaczęło mi brakować miejsca na rękach, więc zaczęłam jeździć żyletką po nogach, brzuchu. Nie ćwiczyłam na w-f’ie, ubierałam długie rękawy. W lato nosiłam długie spodnie. Nie jeździłam na plażę. Odizolowałam się od znajomych, aby uniknąć zbędnych pytań. Kiedy czasami się zapominałam i podwijałam rękawy, ludzie pytali co mi się stało. Stałe wymówki – „kot mnie podrapał” i „zahaczyłam o płot” już im nie wystarczały. Dlatego już nie odpowiadałam, po prostu odchodziłam.
Pewnego wieczoru mój brat postanowił wpaść z niezapowiedzianą wizytą. Wszedł po cichu do mojego pokoju, kiedy ja płakałam i cięłam się na zmianę. Złapał mnie za prawy nadgarstek tak mocno, że ostrze upadło na dywan. Spojrzałam na niego. Było mi cholernie głupio. Widziałam w jego oczach ból, tak wielki, że poczułam w serce ukłucie. Jak mogłam do tego doprowadzić?
- Justin… Ja… Nie mogę już… To nie tak… - głos mi się załamał.
- A jak Athena? Jak?! – podniósł lekko ton, ale zaraz po tym się opanował.
- Bo ja już.. nie daję rady, rozumiesz? Nie wytrzymuję…
- Wiem, Ati, wiem. – Z łatwością podniósł mnie i posadził sobie na kolanach, czułam się jak małe dziecko siedzące na kolanach świętego Mikołaja, wtuliłam głowę w jego obojczyk. – Jak jeszcze raz zobaczę cię z tym paskudztwem to…
- To co? – uniosłam się tak by widzieć jego oczy.
- Zabiorę cię do ośrodka, gdzie będą się tobą zajmować lepiej niż ja. – powiedział i odwrócił wzrok, wiedziałam o czym mówi, a co gorsze, wiedziałam, że mówi prawdę.
- Chyba nie mówisz o psychiatryku?! – oczywiście, że mówił.
Posiedział wtedy u nas jeszcze jakiś czas i poszedł.
Pech chciał, że byłam uzależniona i nie dałam rady z tego wyjść. Codziennie mówiłam sobie „dzisiaj już ostatni raz!” ale nigdy nie był ostatnim. Wreszcie musiało się tak stać. Mój brat zrobił sobie „wizytę kontrolną” i przyłapał mnie po raz kolejny na cięciu. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek złamał obietnicę, zwłaszcza daną mi. Zrobił tak jak powiedział. Wziął mnie na ręce i wyniósł z domu. Szarpałam się, krzyczałam jednak było to na nic. Był zdecydowanie silniejszy.
- Justin nie! Nie rób tego, rozumiesz?! Co z Kate?! Ona tam śpi! Nie zostawię jej samej!
- Zaraz po nią pójdę. Wezmę ją do siebie, zaopiekuję się nią. Teraz ważna jesteś ty i to, żebyś z tego wyszła. – odpowiedział mi spokojnie. Nienawidziłam tego tonu, bo to w nim ukrywały się największe uczucia. Wreszcie posadził mnie na przednim fotelu swojego samochodu i zapiął pasami. Dla pewności, że nie wyjdę zamknął mnie od zewnątrz i poszedł po siostrę. Posadził ją z tyłu, gdy wszyscy byli gotowi ruszył. Podróż minęła w ciszy. Po dwóch godzinach zajechaliśmy pod budynek. Wielki napis „Witamy w psychiatry ku” mówił o wszystkim. Odprowadzili mnie, ledwo się ze mną pożegnali, a pielęgniarka już zaciągnęła mnie do Sali, w której założyli mi bandaże na miejsca gdzie miałam blizny. Następnie rutynowe badania, numerek i pokój. 
Teraz jestem tutaj.
***
Cześć!
Wróciłam po długiej przerwie (y)
Jak pewnie zauważyliście pojawiła się zakładka "Autorka".
Tam możecie dowiedzieć się czegoś o mnie :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba :)
PS. mam taką prośbę, jeżeli przeczytał*ś ten rozdział skomentuj.
Wyraź swoją opinię. Jest możliwość dodania anonimowego komentarza, jeżeli nie chcesz się ujawnić, lub nie masz tu konta :) 
Mam ogromną nadzieję, że ktoś się tu odezwie.
Fajnie byłoby mieć dla kogo pisać ;))
Jeszcze jedno: dziewczyny, chłopcy!
Nie tnijcie się, do cholery!
Jeżeli macie problemy, a musicie jakoś wyładować to,
to załóżcie gumkę recepturkę na rękę, i strzelajcie
zawsze kiedy chcecie się ciąć,
to również sprawia ból, pomaga, proszę, wszystko tylko się nie tnijcie!


~SweetShine