piątek, 13 lutego 2015

Rozdział VII

Wszyscy otworzyli oczy w tym samym momencie, tak jakby na jakiś niesłyszalny znak. W pokoju było jeszcze ciemno, ale już był czas aby wstać. Cóż poradzić, w końcu panowała ta pora roku, która zmuszała ludzi do wkładania czapek, szalików i rękawiczek. Dawała nam śnieg, a co za tym idzie jazdę na sankach, nartach i snowboardzie, lepienie bałwana, bitwy na śnieżki, a także wiele innych, ciekawych zajęć, których nie jesteśmy w stanie zliczyć. Zima. Piękna, zaskakująca, czasem rozczarowująca. Nigdy nie wiesz czy w święta będzie ogrom śniegu, czy może nie będzie go wcale? Jaka będzie pogoda jutro? Tego nawet prognozy pogody nie mogą przewidzieć dokładnie. Zima wpływa też na nasze nastroje. Co w takim razie niosła ze sobą dzisiaj? Szczęście, smutek czy może złość? To pytanie zadawał sobie każdy, kto miał tę nieznośną przyjemność spędzenia w Avalonnie chociaż trzech dni. Tak było też w przypadku osób z pokoju numer 156.
Tego dnia wreszcie mają spotkać się ze swoimi rodzinami, przyjaciółmi po prawie dwóch tygodniach rozterki. Jak ich najbliżsi zareagują? Czy wyciągną ich stamtąd? Zauważą, że coś jest nie tak? Przyszłość leżała pod wielkim znakiem zapytania, tylko czas może rozwiązać tą zagadkę. Więc nie pozostało im nic oprócz czekania.
Elizabeth wstała pierwsza.
- Dzień dobry, ja zajmuję łazienkę! - zaśmiała się głośno i wbiegła do małego pomieszczenia, po czym prawie natychmiast oparła się plecami o ścianę. Oddychała głęboko, starając się powstrzymać łzy. Ten dzień miał być dla niej ciężki, jeszcze cięższy niż dla innych.
Podeszła do umywalki i opłukała twarz. Spojrzała w oczy swojemu odbiciu w okrągłym lustrze umieszczonym nad umywalką. Jak zwykle były zaspane. Rude kosmyki włosów opadały jej na twarz.
- Czas wziąć się za siebie. - szepnęła i sięgnęła po szczotkę po czym zaczesała włosy w koński ogon. Następnie zdjęła piżamę i weszła pod prysznic. Pozwoliła aby zimna woda ją orzeźwiła. musiało minąć piętnaście minut zanim doszła do siebie. Wyszła i owinęła się ręcznikiem. Rozejrzała się po łazience w poszukiwaniu ciuchów, jednak nie znalazła ich. 
- Uuuuh, no nie. - jęknęła.
Zawinęła ręcznik ciaśniej i uchyliła lekko drzwi, nikt nie patrzył się w jej stronę, więc postanowiła szybko podbiec do swojej półki. Przy łóżku Steva poślizgnęła się i upadła pod nogami chłopaka. Cała się zaczerwieniła, on natomiast się zaśmiał.
- Pomogę ci. - wyciągnął do niej swoją dłoń.
- Co się stało? - Atena zerwała się ze swojego łóżka.
- Mały wypadek przy biegu. - zaśmiał się Charles, podczas gdy Eliza stała już koło Stevena przytrzymując swój ręcznik.
- Czemu biegłaś w samym ręczniku? - zapytała brązowowłosa, próbując ukryć rozbawienie.
- Eee.. zapomniałam ciuchów i myślałam, że dam radę przebiec niepostrzeżenie. - odpowiedziała Elizabeth, próbując zakryć włosami swoje rumieńce.
- Przecież mogłaś powiedzieć, podałabym ci.
- Zapamiętam na następny raz. - roześmiała się, sięgając do swojej szuflady. Spojrzała do środka i zastanowiła się chwilę co powinna ubrać. W końcu wyciągnęła odpowiednie rzeczy i wróciła do łazienki, tym razem powoli i ostrożnie.
Swoje włosy upięła w niestaranny kok. Teraz wreszcie mogła spokojnie się ubrać. Założyła czarne rurki, które optycznie wydłużały jej nogi, do tego błękitny t-shirt z białym napisem 'short is cute'.
W tym psychiatryku większość pacjentów musiała być ubrana w długie białe koszule, wydawane przez personel. Były jednak wyjątki, na przykład Eliza, Steve, Charles i Atena. Mogli ubierać się jak chcieli, ponieważ dobrze sobie radzili ze swoimi dolegliwościami. Aczkolwiek ta 'swoboda' była trochę ograniczona. Mianowicie, dziewczyny nie mogły ubierać bluzek z dużym dekoltem i na ramiączka, nie wspominając już o krótkich spodenkach. Chłopcy mieli zakaz noszenia spodni spadających z bioder oraz kolczyków. Jeśli złamało się te żelazne reguły, trzeba było wrócić do workowatych i niewygodnych koszul.
-Czyli teraz tylko przeżyć dzisiejszy dzień. - wyszeptała do siebie patrząc w swoje odbicie lustrzane. - to będzie długi dzień. - nałożyła na siebie maskę z uśmiechem i wyszła pewnym krokiem z łazienki.
Po niej po kolei weszli Charles, Steven i na końcu - Atena. Gdy wszyscy byli orzeźwieni, usiedli na swoich idealnie posłanych łóżkach i pogłębiając się w rozmowie czekali na poranny obchód, który miał się odbyć za 15 minut. Byli oni tak pochłonięci rozmową, że nawet nie usłyszeli delikatnego pukania do drzwi. Do pokoju wszedł ubrany w biały kitel, wysoki brunet o spojrzeniu, które mówiło, że zabije każdego kto stanie mu na drodze. Jego usta były wykrzywione w coś co zapewne miało przypominać uśmiech. Przeleciał wzrokiem po pacjentach, przy czym na chwilę utkwił wzrok w Atenie. Dziewczyna zauważyła to, jednak nie przywiązała do tego najmniejszej uwagi. Ją, tak jak i jej współlokatorów, zaciekawił fakt, że dr Weisstman jeszcze nie przybył.
Niezręczną ciszę przerwał niski i srogi głos mężczyzny.
- Witam, od dzisiaj będę waszym lekarzem prowadzącym.
- Słucham? Co z doktorem Weisstman'em. - odezwał się pełen gniewu głos Stevena.
- Cóż, można by powiedzieć, że przeszedł na emeryturę. - odparł z ironią.
- Chcemy wiedzieć dlaczego masz go zastępować. - wycedził Charles.
- Od kiedy jesteśmy na ty? - spytał retorycznie, jego głos był przepełniony jadem - Wasz doktorek nie będzie już się wami opiekował, teraz będę rządził tu ja, więc albo się dostosujecie albo przejdziecie na oddział o zaostrzonym rygorze. Jeżeli myślicie, że tu jest ciężko, to nie chcecie wiedzieć jakie piekło jest tam. - najwidoczniej bawiła go sytuacja w tym ośrodku, bo jakby na przypieczętowanie swojej groźby, zaśmiał się ponuro, aż ciarki przeszły im po plecach.
- Może zacznijmy od początku? - ciągnął z obojętnym wyrazem twarzy - Nazywam się Calvin Morussi i będę waszym lekarzem prowadzącym, czytajcie: macie się słuchać mnie, mnie i mnie, och jeszcze mnie. Zrozumiano? -nie czekał na odpowiedź, po prostu mówił dalej - Jak już powiedziałem, mogę was wysłać na oddział o zaostrzonym rygorze, czego z pewnością nie chcecie, więc radzę wam się mnie słuchać, bo mam już dwóch chętnych do przeniesienia. -znacząco spojrzał na chłopaków. - Pierwsza zasada: nie pytacie o mojego poprzednika, jasne? Druga: jeżeli chociaż raz podpadniecie, wracacie to starych ubrań. Pamiętajcie - jedna szansa. Jeszcze trzecia, ostatnia i najważniejsza: macie kompletny zakaz wychodzenia na dwór i szwendania się po budynku do odwołania. - postawił ogromny nacisk na słowo 'kompletny'. - Czy wszystkie zasady są jasne? - tym razem czekał na odpowiedź, której nie dostał. - JASNE?
Wszyscy kiwnęli głowami, nadal nie wierząc, że to się dzieje. Lubili doktora Weissa, był jednym z lepszych lekarzy w tym ośrodku i nie chcieli wierzyć, że odszedł na emeryturę, na pewno nie miał jeszcze 50 lat. Nie mieli zamiaru pozostawić tak tej sprawy, ale na razie nie mogli nic zrobić oprócz przytakiwania na każde słowo dyktatora.
- Dzisiaj poranny obchód was omija, przygotujcie się na śniadanie czy coś, o 16 odwiedziny. - rzucił i wyszedł.
-Dupek. - odezwała się Atena, gdy tylko drzwi się zamknęły.
- Dupek to trochę za mało, może największy idiota w całym wszechświecie? - zaśmiała się Eliza.
- Nie dam mu żyć w tym miejscu. - powiedział Steven zaciskając pięści na oparciu łóżka tak mocno, że pobielały mu knykcie.
- Nie damy. - poprawił Charlie. - On chyba jest nowy, czyż nie? Nigdy wcześniej go nie widziałem.
Tak sądzę. - odparła rudowłosa.
- Odechce mu się tu pracować, to on będzie miał piekło, a nie my.
- Hej, znacie taki cytat... "Planowanie zemsty jest jak picie trucizny z nadzieją, że zabije wrogów"? Właśnie, więc przestańmy planować, a zacznijmy działać. - wtrąciła poważnie Atena. - No, ale teraz chodźmy na stołówkę, zaraz śniadanie, a chyba nie chcemy podpaść doktorkowi już jego pierwszego dnia. - mrugnęła do nich i zniknęła za drzwiami, cała reszta podążyła za nią.

Chcąc, czy nie chcąc nadeszła godzina 16, a wraz z nią pora odwiedzin. Każdy martwił się ze swoich powodów.
- Cholera, ale się denerwuję. - Atena krzyknęła z łazienki, poprawiając włosy.
- Ja też, w końcu nie widziałem nikogo odkąd jestem tu uziemiony. - odparł nerwowo Steven.
- Nawet nic nie wspominajcie, chciałabym, żeby ten dzień już minął. - pisnęła Elizabeth i ukryła twarz w poduszkę. 
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
***
Ooops, miałam chyba miesięczną przerwę:(
Przepraszam! ;)
Mam nadzieję, że rozdział jest jako-taki, następny rozdział pojawi się - obiecuję! - w następnym tygodniu ;)
Czekam na wasze opinie.