*powrót do
teraźniejszości*
Wszyscy
patrzyli się na Stevena. Okropnie mu współczuli, ale wiedzieli, że słowa
„będzie lepiej” nic nie dają, bo przecież nie będzie lepiej, a już z pewnością
nie będzie jak dawniej. Takie słowa sprawiają jeszcze większy ból i pogarszają
sytuację.
Ta cisza była przeznaczona również dla Jennifer, która odeszła zbyt
szybko z tego świata, nie zasłużyła na tą śmierć, chcieli w ten sposób upamiętnić ją i jej śmierć.
Z zakurzonego, drewnianego, starego zegara wyszła kukułka z hukiem przerywając ciszę, tym samym oznajmiając im, że nadeszła godzina dziewiąta. Mały, drewniany ptak przypomniał im również, że za niecałe piętnaście minut rozpocznie się obchód lekarzy. Otrząsnęli się i bardzo powoli weszli pod kołdry. Steven zdążył otrzeć ostatnie łzy z policzka, gdy rozległo się pukanie, a w drzwiach pojawił się doktor Harry Weisstman. Był to mężczyzna koło pięćdziesiątki o czarnych, miejscami już siwych włosach i szczerym, zawsze szerokim uśmiechu na twarzy. Był jednym z milszych psychiatrów w tym ośrodku. Widać było, że kocha to co robi, a kontakt z pacjentami nie sprawia mu trudności. To właśnie nazywa się psychiatra z powołania.
Z zakurzonego, drewnianego, starego zegara wyszła kukułka z hukiem przerywając ciszę, tym samym oznajmiając im, że nadeszła godzina dziewiąta. Mały, drewniany ptak przypomniał im również, że za niecałe piętnaście minut rozpocznie się obchód lekarzy. Otrząsnęli się i bardzo powoli weszli pod kołdry. Steven zdążył otrzeć ostatnie łzy z policzka, gdy rozległo się pukanie, a w drzwiach pojawił się doktor Harry Weisstman. Był to mężczyzna koło pięćdziesiątki o czarnych, miejscami już siwych włosach i szczerym, zawsze szerokim uśmiechu na twarzy. Był jednym z milszych psychiatrów w tym ośrodku. Widać było, że kocha to co robi, a kontakt z pacjentami nie sprawia mu trudności. To właśnie nazywa się psychiatra z powołania.
Doktor podszedł do pacjentki numer 215, którą była Athena Smith.
- Dzień
dobry. Jak się pani dzisiaj czuje? – zapytał promiennie lekarz. Ona w
odpowiedzi tylko lekko się uśmiechnęła. Po czym on wyjął małą latarkę ze
swojego białego kitla sięgającego do kolan. Podszedł do niej, rozszerzył jej powiekę u lewego oka i
zaświecił białym światłem. Tą samą czynność powtórzył z prawym okiem. Lekkim
ruchem ręki pokazał, że ma usiąść na łóżku i wyjął ze swojej czarnej teczki
ciśnieniomierz. Athena w tym samym czasie podwinęła rękaw błękitnej koszulki od
pidżamy, ukazując tym samym swoje czerwone blizny na ręku. Niektóre były
jeszcze świeże, inne miały już kilka miesięcy. Brunetka cieszyła się, że nikt
nie patrzy teraz w jej stronę. Zawsze podczas obchodu każdy zajmuje się sobą,
nawet nie zawracają sobie głowy innymi, bo każdy ma swoje tajemnice, które ukrywa przed psychiatrą. Lekarz
widząc jak dziewczyna próbuje zakryć swoje rysy
schylił się do niej i szepnął jej do ucha.
- Mam
nadzieję, że już z tym skończyłaś. – brunetka kiwnęła głową.
Doktor Harry
zmierzył jej ciśnienie i podał odpowiednie tabletki. Na koniec dodał tylko, że
dzisiaj jest wszystko w porządku i poszedł do następnych osób. Powtarzał
badania, zagadywał, aż wreszcie wyszedł, zapewne do następnego przydzielonego
mu pokoju.
Po obchodzie
każdy z „mieszkańców” pokoju po kolei szedł do wspólnej łazienki, żeby się
ubrać. Następnie, po raz pierwszy odkąd tu przebywają, wyszli razem – całą
czwórką – na śniadanie. W piątki zawsze są naleśniki z twarogiem lub dżemem,
zależy od gustu z czym wezmą. Do picia herbata. Niektórzy z powodu przewlekłych
chorób mają inne dania, jednak takich osób było tam bardzo mało.
Stołówka była bardzo pojemna. Mieściło się w niej, bowiem ponad czterysta osób, psychicznie chorych osób. Było tam na oko dwadzieścia pięć stołów, przy każdym po szesnaście miejsc. Białe ściany, jasne panele podłogowe i błękitne stoliki z pożółkłymi już krzesłami. To wszystko było dość depresyjne.
Śniadanie minęło jak zwykle w szumie, niektórzy rozmawiali, inni płakali, jeszcze inni wrzeszczeli. Po śniadaniu mieli trzy godziny wolnego czasu. Wrócili do swojego pokoju, zrobili co mieli zrobić i położyli się na łóżkach. Nie minęło pół godziny, gdy w pokoju rozległ się głos Atheny.
Stołówka była bardzo pojemna. Mieściło się w niej, bowiem ponad czterysta osób, psychicznie chorych osób. Było tam na oko dwadzieścia pięć stołów, przy każdym po szesnaście miejsc. Białe ściany, jasne panele podłogowe i błękitne stoliki z pożółkłymi już krzesłami. To wszystko było dość depresyjne.
Śniadanie minęło jak zwykle w szumie, niektórzy rozmawiali, inni płakali, jeszcze inni wrzeszczeli. Po śniadaniu mieli trzy godziny wolnego czasu. Wrócili do swojego pokoju, zrobili co mieli zrobić i położyli się na łóżkach. Nie minęło pół godziny, gdy w pokoju rozległ się głos Atheny.
- Żeby to
wszystko miało sens, cała moja historia, moje życie.. Musiałabym zacząć od
samego początku. – przerwała na chwilę, usiadła po turecku i podniosła do góy
swoje długie rękawy, pokazując liczne rany po żyletkach, nożach i nie wiadomo
czym jeszcze. Tym razem wszyscy to zobaczyli. – Czasami mam wrażenie, że moje
życie od moich narodzin było skazane na porażkę. Wieczne kłótnie, awantury. Już
po prostu nie dałam rady. Nienawidzę siebie za to, że jestem taka słaba… za
słaba psychicznie. – dokończyła i spuściła wzrok, jakby ze wstydu.
***
Cześć!
Kolejny rozdział gotowy :)
Mam nadzieję, że się podoba. ;)
Dziękuję za wszystkie komentarze i obserwacje ;))
Miłego dnia!
~SweetShine