niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział VI

*powrót do rzeczywistości*
-Mówię wam, nigdy w życiu nie pakujcie się w to gówno. To zabija nie dość, że fizycznie to jeszcze psychicznie. - dokończył Charles.
Zegar wybił godzinę siedemnastą, a więc pora na obiad. Wszyscy wstali, zrobili to co musieli. Przyszedł lekarz aby dać im odpowiednie leki, a następnie razem poszli na stołówkę. Wyglądali jak starzy znajomi, podczas gdy tak właściwie znali się niecałe dwa dni. Wzięli swoje tace i poszli do kolejki, która ciągnęła się aż do samych drzwi. Tego dnia były serwowane klopsiki z kaszą jaglaną i sosem pieczarkowym.
- Ohyda – szepnął Steve do reszty kiedy jego klops spadł na talerz. Kucharka najwidoczniej to usłyszała, bo posłała mu groźne spojrzenie.
Kiedy wszyscy mieli już swoje tace wypełnione jedzeniem usiedli przy tym samym stole co zawsze i zaczęli rozmawiać.
- Nie wiem jak można lubić to jedzenie. - kontynuował chłopak bawiąc się posiłkiem na talerzu.
- Fakt, to jakaś papka, a nie żarcie. Prędzej nadawałoby się to na karmę dla zwierząt. - zaśmiał się Charles.
- Jedzcie, bo wystygnie a wtedy już będzie kompletnie nie do przełknięcia. - przypomniała spokojnie Athena.
Wszyscy się krzywili kiedy wkładali do buzi kolejne kawałki pożywienia. Gdy wreszcie udało im się skończyć tortury, mogli spokojnie wrócić do pokoju.
- Ile mamy czasu do obchodu? - spytał Charlie rzucając się na łóżko.
- Jakieś dwadzieścia minut. - powiedziała Eliza przed czym zerknęła na zegarek.
- Czyli dwadzieścia minut luzu, jak dobrze.
Każdy położył się na swoim łóżku i zapadła grobowa cisza, przerywana jedynie przez tykanie zegara. Jednak nie należała ona do tych niezręcznych chwil kiedy ludzie nie wiedzą co powiedzieć, to była cisza zrozumienia, wreszcie każdy miał chwilę dla siebie. Jak na dwa dni to mieli dużo do przemyślenia. Tyle informacji do przetworzenia, do zrozumienia, dlatego właśnie teraz potrzebowali tych dwudziestu minut, zwłaszcza, że wiedzieli, że czeka na nich jeszcze ostatnia „przygoda” należąca do Elizabeth. Ona z kolei nie chciała się z tym spieszyć, czekała na odpowiedni moment. Na razie nie była gotowa.
Ten czas szybko minął, ledwo się obejrzeli a wybiła godzina osiemnasta czyli czas na następny obchód. Lekarz tym razem trochę się spóźnił, jednak było to prawie niezauważalne spóźnienie.
Obchody popołudniowe wyglądają tak samo jak poranne oraz wieczorne. Rutynowa kontrola, badania i chwila rozmowy. Jak każde inne są też prowadzone przez doktora Harrego Wesstmana.
Kiedy lekarz poszedł mieli tylko dziesięć minut na przygotowanie się do wspólnej terapii przeciwdepresyjnej. Oprócz indywidualnych rozmów z psychologiem, mają oni również właśnie takie terapie grupowe. Każdy z nich nie dość, że ma terapię przeciw depresji to jeszcze swoje terapie. Na przykład Charles ma terapię, która pomaga mu zwalczyć swoją chęć do narkotyków, a Athena – okaleczania się. Takie terapie w zasadzie mało dają, ale poznają ze sobą ludzi i pokazują im, że nie są sami w swoich problemach. O ile ktoś lub coś takich terapii nie przerwie. Zazwyczaj są to wybuchający niespodziewanie pacjenci Avalonnu, którzy zaczynają się rzucać po całej sali. Są to również niektórzy psycholodzy, którzy prowadzą te terapie, właściwie często po prostu się wściekają bez powodu i terapia zmienia się w nagły atak furii psychologa albo pacjenta. Tak już bywa kiedy na psychologów idą osoby, które tego nie chcą, ale chodzi im jedynie o pieniądze. Tym zawodem powinny zajmować się osoby, które się w tym pasjonują.
- Te dwa razy w tygodniu spędzone na terapiach to o dwa razy za dużo. - krzyknął z łazienki Charles.
- Zdecydowanie. - odrzekli chórem.
- Ciekawe czy dzisiaj znowu Peterson wybiegnie z sali. - myślała na głos Athena, podczas poprawiania fryzury.
- Prędzej pan Hiley znowu się wścieknie. - zakpił Steve.
- To co, idziemy? - zapytał się Charlie, gdy tylko otworzył drzwi od łazienki. Rozejrzał się po pokoju, wszyscy byli gotowi.
Steven wyszedł ostatni i zamknął za sobą drzwi. Jednym susem dobiegł do reszty. Szli długim korytarzem, który był wypełniony drzwiami. Dziwne, że jeszcze się tu nie zgubili. Ściany jak były pomalowane na kremowo, a podłoga była wyłożona jasnymi panelami.
Sala, do której zmierzali była umieszczona dwa piętra wyżej. Nie było windy, dlatego musieli iść potężnymi, drewnianymi schodami, które przypominały te z horrorów. Z każdym kolejnym stopniem skrzypiały coraz bardziej.
Wreszcie weszli do odpowiedniej sali, a ich oczom ukazały się dwadzieścia dwa krzesła ustawione w kole, niektóre były już pozajmowane. Zajęli miejsca obok siebie. Psycholog Hailey przyszedł parę chwil po nich i zajął swoje miejsce w kole.
- Dobrze, jak wiecie, to dopiero nasza druga wspólna terapia, dlatego tak jak na ostatnich zajęciach – przedstawcie się. Wystarczy imię, bądź jego zdrobnienie. - powiedział znużonym głosem.
Każdy po kolei wstawał i mówił swoje imię: Javi, Annie, Calum, Carlos, Betty, Frank, Athena, Steve, Charles, Elizabeth, Mike, Charlotte, Danniel, Taylor, Ben, Zayn, Samantha, Renee, Alice, Jackson oraz Jen.
- Super, ja jestem doktor Hailey, mam nadzieję, że nie doprowadzicie mnie do tego samego stanu co poprzednim razem... No to kto tym razem chce opowiedzieć o sobie?
Renee wstała.
Była to drobna, krótkowłosa brunetka. Nie miała więcej niż dwadzieścia lat. Jej oczy były duże i smutne.
- Depresja wzięła mnie w swoje ręce trzy lata temu. Wszystko wydarzyło się tak nagle. - zaczęła. - Pewnego pięknego wieczoru przyłapałam swojego chłopaka na całowaniu mojej teraz już byłej najlepszej przyjaciółki. Wtedy dowiedziałam się też, że zdrada ta trwała od pięciu miesięcy. Byłam załamana, ale to nie koniec moich świetnych wydarzeń. Kilka dni po tym incydencie on mnie... z... zgwałcił. - załamał jej się głos, kiedy wypowiedziała ostatnie słowo. - Podczas trwania naszego toksycznego związku nie byłam jeszcze gotowa na to. Wtedy byłam trochę pijana, ale pamiętam całe zajście tak jakby to było wczoraj. Przed oczami mam jego twarz, a na ciele ciągle czuję jego dotyk. Następnego ranka po prostu nie chciałam żyć. Próbowałam popełnić samobójstwo. Raz, drugi, trzeci. No i bum, dostałam się tutaj, ubrali mnie w kaftan bezpieczeństwa. - prychnęła i spojrzała na Hailey'a. - Teraz jestem tutaj. Niech żyje wolność! - podkreśliła ostatnie słowa.
Wszyscy byli wstrząśnięci jej historią. Tylko psycholog wyglądał na niezainteresowanego.
- Coś jeszcze? - rzucił.
Renee rzuciła mu ostre spojrzenie po czym usiadła.
- Jeżeli ktoś chce to skomentować ma na to czas teraz, w przeciwnym razie niech zamilknie na zawsze. - powiedział teatralnie.
Nikt się nie odezwał.
- To kto chce teraz podzielić się z nami swoim życiorysem? Nie? W takim razie na dzisiaj to koniec. Żegnam.
Wszyscy się rozeszli.
- Mocno walnięty ten koleś. - westchnął Charles jak tylko weszli do pokoju. Przez całą drogę nie odezwali się ani słowem.
- Swoją drogą, ciekawe czemu Stone odszedł. - powiedziała Eliza siadając na łóżku.
- Pewnie miał już dość naszej grupy. Zero współpracy, kto by się dziwił?
- Fajnie, że chociaż się pożegnał. Zresztą poprzednich dwóch też się nie pożegnało.
- Poprzednich dwóch? - włączył się do rozmowy Stevens.
- Jeszcze przed twoim przybyciem było ich dwóch. - wytłumaczył Charlie.
- Dziwna sprawa, w końcu nie jesteśmy aż tak nieznośną grupą, nie?
- Najwidoczniej jesteśmy.
- Chociaż rzeczywiście dziwnie to wygląda. W ciągu niecałych czterech tygodni, trzech psychologów od nas odeszło. Nie wiem jak jest u was na terapiach, ale ja mam ciągle tego samego prowadzącego. - wtrąciła Athena.
- Ja też. - odpowiedzieli chórem.
- No dobra, pewnie odeszli, bo mieli nas dość i tyle. - wypaliła Elizabeth.
- Pewnie tak. - potwierdziła Athena. - Nie ma co o tym myśleć. I tak nic dobrego nie wymyślimy.
- Już dziewiętnasta trzydzieści? Za godzinę kolacja. Tak nagle czas zaczął szybko lecieć. - parsknął Steven.
- Jutro odwiedziny... - powiedziała Athena, bardziej do siebie niż do reszty.
- Nareszcie...
- Długo na nie czekałem. - wypalił Charles.
- Dzień jak każdy. - powiedziała Eliza i rzuciła się na łóżko.
Wszyscy się na nią spojrzeli, ale nikt nic nie mówił. W końcu nie znają jej historii, nie mogą jej oceniać. Poza tym każdy tutaj ma jakieś tajemnice.
Teraz pozostały im niecałe czterdzieści minut ciszy, na kolejne przemyślenia i uporządkowanie myśli. Przeżyli szok po opowieści Renee, w końcu taka drobna dziewczyna, kto by się spodziewał, że przeżyła coś takiego.
Każdy tutaj ma swoją historię, każdy przeżył swój koniec świata. Nikt tutaj nie jest od oceniania. Każdy wie to i rozumie. Wystarczające jest to, że muszą tutaj przebywać, większość psychiatrów, lekarzy, psychologów i reszty załogi traktuje ich jak trędowatych, a nie jak osoby, którym trzeba pomóc. Dlatego też nikt nienawidzi tego miejsca.
- Dobra, czas na kolację! - powiedziała, a może bardziej krzyknęła Athena.
- Skąd u ciebie tyle entuzjazmu? - zaśmiał się Steve. - W tym miejscu to strasznie rzadkie.
- Z czegoś trzeba żyć, no nie? - uśmiechnęła się.
- Fakt.
- No to idziemy. - powiedziała, kiedy wszyscy już wstali i byli gotowi.
Kolacja przebiegła podobnie jak obiad. Po kolacji mieli kilka minut na przygotowanie się do obchodu, który przeminął równie monotonnie. Później były już tylko przygotowania do spania. O dwudziestej drugiej była już godzina policyjna. Wszyscy musieli leżeć w łóżkach i żadne rozmowy nie były tolerowane.
Wreszcie odlecieli do świata marzeń.


 ***
Cześć! :D
Jak widzicie - udało mi się wytrwać w postanowieniu i dodałam! :)
Mam nadzieję, że Wam się spodobał, bo starałam się to wszystko jakoś opisać.
Korzystając z okazji chcę Was zaprosić na bloga, którego prowadzę z moją koleżanką:
Następny rozdział pojawi się w przeciągu dwóch tygodni ;)
ps. zajrzyjcie do zakładki Bohaterowie ;>


1 komentarz:

  1. Genialny! No nie mam uwag. Chcę więcej <33 Czekam na nn ♥

    OdpowiedzUsuń