*powrót
do rzeczywistości*
-Mówię
wam, nigdy w życiu nie pakujcie się w to gówno. To zabija nie
dość, że fizycznie to jeszcze psychicznie. - dokończył Charles.
Zegar
wybił godzinę siedemnastą, a więc pora na obiad. Wszyscy wstali,
zrobili to co musieli. Przyszedł lekarz aby dać im odpowiednie
leki, a następnie razem poszli na stołówkę. Wyglądali jak starzy
znajomi, podczas gdy tak właściwie znali się niecałe dwa dni.
Wzięli swoje tace i poszli do kolejki, która ciągnęła się aż
do samych drzwi. Tego dnia były serwowane klopsiki z kaszą jaglaną
i sosem pieczarkowym.
-
Ohyda – szepnął Steve do reszty kiedy jego klops spadł na
talerz. Kucharka najwidoczniej to usłyszała, bo posłała mu groźne
spojrzenie.
Kiedy
wszyscy mieli już swoje tace wypełnione jedzeniem usiedli przy tym
samym stole co zawsze i zaczęli rozmawiać.
-
Nie wiem jak można lubić to jedzenie. - kontynuował chłopak
bawiąc się posiłkiem na talerzu.
-
Fakt, to jakaś papka, a nie żarcie. Prędzej nadawałoby się to na
karmę dla zwierząt. - zaśmiał się Charles.
-
Jedzcie, bo wystygnie a wtedy już będzie kompletnie nie do
przełknięcia. - przypomniała spokojnie Athena.
Wszyscy
się krzywili kiedy wkładali do buzi kolejne kawałki pożywienia.
Gdy wreszcie udało im się skończyć tortury, mogli spokojnie
wrócić do pokoju.
-
Ile mamy czasu do obchodu? - spytał Charlie rzucając się na łóżko.
-
Jakieś dwadzieścia minut. - powiedziała Eliza przed czym zerknęła
na zegarek.
-
Czyli dwadzieścia minut luzu, jak dobrze.
Każdy
położył się na swoim łóżku i zapadła grobowa cisza,
przerywana jedynie przez tykanie zegara. Jednak nie należała ona do
tych niezręcznych chwil kiedy ludzie nie wiedzą co powiedzieć, to
była cisza zrozumienia, wreszcie każdy miał chwilę dla siebie.
Jak na dwa dni to mieli dużo do przemyślenia. Tyle informacji do
przetworzenia, do zrozumienia, dlatego właśnie teraz potrzebowali
tych dwudziestu minut, zwłaszcza, że wiedzieli, że czeka na nich
jeszcze ostatnia „przygoda” należąca do Elizabeth. Ona z kolei
nie chciała się z tym spieszyć, czekała na odpowiedni moment. Na
razie nie była gotowa.
Ten
czas szybko minął, ledwo się obejrzeli a wybiła godzina
osiemnasta czyli czas na następny obchód. Lekarz tym razem trochę
się spóźnił, jednak było to prawie niezauważalne spóźnienie.
Obchody
popołudniowe wyglądają tak samo jak poranne oraz wieczorne.
Rutynowa kontrola, badania i chwila rozmowy. Jak każde inne są też
prowadzone przez doktora Harrego Wesstmana.
Kiedy
lekarz poszedł mieli tylko dziesięć minut na przygotowanie się do
wspólnej terapii przeciwdepresyjnej. Oprócz indywidualnych rozmów
z psychologiem, mają oni również właśnie takie terapie grupowe.
Każdy z nich nie dość, że ma terapię przeciw depresji to jeszcze
swoje terapie. Na przykład Charles ma terapię, która pomaga mu
zwalczyć swoją chęć do narkotyków, a Athena – okaleczania się.
Takie terapie w zasadzie mało dają, ale poznają ze sobą ludzi i
pokazują im, że nie są sami w swoich problemach. O ile ktoś lub
coś takich terapii nie przerwie. Zazwyczaj są to wybuchający
niespodziewanie pacjenci Avalonnu, którzy zaczynają się rzucać po
całej sali. Są to również niektórzy psycholodzy, którzy
prowadzą te terapie, właściwie często po prostu się wściekają
bez powodu i terapia zmienia się w nagły atak furii psychologa albo
pacjenta. Tak już bywa kiedy na psychologów idą osoby, które tego
nie chcą, ale chodzi im jedynie o pieniądze. Tym zawodem powinny
zajmować się osoby, które się w tym pasjonują.
-
Te dwa razy w tygodniu spędzone na terapiach to o dwa razy za dużo.
- krzyknął z łazienki Charles.
-
Zdecydowanie. - odrzekli chórem.
-
Ciekawe czy dzisiaj znowu Peterson wybiegnie z sali. - myślała na
głos Athena, podczas poprawiania fryzury.
-
Prędzej pan Hiley znowu się wścieknie. - zakpił Steve.
-
To co, idziemy? - zapytał się Charlie, gdy tylko otworzył drzwi od
łazienki. Rozejrzał się po pokoju, wszyscy byli gotowi.
Steven
wyszedł ostatni i zamknął za sobą drzwi. Jednym susem dobiegł do
reszty. Szli długim korytarzem, który był wypełniony drzwiami.
Dziwne, że jeszcze się tu nie zgubili. Ściany jak były pomalowane
na kremowo, a podłoga była wyłożona jasnymi panelami.
Sala,
do której zmierzali była umieszczona dwa piętra wyżej. Nie było
windy, dlatego musieli iść potężnymi, drewnianymi schodami, które
przypominały te z horrorów. Z każdym kolejnym stopniem skrzypiały
coraz bardziej.
Wreszcie
weszli do odpowiedniej sali, a ich oczom ukazały się dwadzieścia
dwa krzesła ustawione
w kole,
niektóre były już pozajmowane. Zajęli miejsca obok siebie.
Psycholog
Hailey przyszedł parę chwil po nich i zajął swoje miejsce w kole.
-
Dobrze, jak wiecie, to dopiero nasza druga wspólna
terapia, dlatego
tak jak na ostatnich zajęciach – przedstawcie się. Wystarczy
imię, bądź jego zdrobnienie. - powiedział znużonym głosem.
Każdy
po kolei wstawał i mówił swoje imię: Javi, Annie, Calum, Carlos,
Betty, Frank, Athena, Steve, Charles, Elizabeth, Mike, Charlotte,
Danniel, Taylor, Ben, Zayn, Samantha, Renee, Alice, Jackson oraz Jen.
-
Super, ja jestem doktor Hailey, mam nadzieję, że nie doprowadzicie
mnie do tego samego stanu co poprzednim razem... No to kto tym razem
chce opowiedzieć o sobie?
Renee
wstała.
Była
to drobna, krótkowłosa brunetka. Nie miała więcej niż
dwadzieścia lat. Jej oczy były duże i smutne.
-
Depresja wzięła mnie w swoje ręce trzy lata temu. Wszystko
wydarzyło się tak nagle. - zaczęła. - Pewnego pięknego wieczoru
przyłapałam swojego chłopaka na całowaniu mojej teraz już byłej
najlepszej przyjaciółki. Wtedy dowiedziałam się też, że zdrada
ta trwała od pięciu miesięcy. Byłam załamana, ale to nie koniec
moich świetnych wydarzeń. Kilka dni po tym incydencie on mnie...
z... zgwałcił. - załamał jej się głos, kiedy wypowiedziała
ostatnie słowo. - Podczas trwania naszego toksycznego związku nie
byłam jeszcze gotowa na to. Wtedy byłam trochę pijana, ale
pamiętam całe zajście tak jakby to było wczoraj. Przed oczami mam
jego twarz, a na ciele ciągle czuję jego dotyk. Następnego ranka
po prostu nie chciałam żyć. Próbowałam popełnić samobójstwo.
Raz, drugi, trzeci. No i bum, dostałam się tutaj, ubrali mnie w
kaftan bezpieczeństwa. - prychnęła i spojrzała na Hailey'a. -
Teraz jestem tutaj. Niech żyje wolność! - podkreśliła ostatnie
słowa.
Wszyscy
byli wstrząśnięci jej historią. Tylko psycholog wyglądał na
niezainteresowanego.
-
Coś jeszcze? - rzucił.
Renee
rzuciła mu ostre spojrzenie po czym usiadła.
-
Jeżeli ktoś chce to skomentować ma na to czas teraz, w przeciwnym
razie niech zamilknie na zawsze. - powiedział teatralnie.
Nikt
się nie odezwał.
-
To
kto chce teraz podzielić
się z nami swoim życiorysem?
Nie?
W takim razie na dzisiaj to koniec. Żegnam.
Wszyscy
się rozeszli.
-
Mocno walnięty ten koleś. - westchnął Charles jak tylko weszli do
pokoju. Przez całą drogę nie odezwali się ani słowem.
-
Swoją drogą, ciekawe czemu Stone odszedł. - powiedziała Eliza
siadając na łóżku.
-
Pewnie miał już dość naszej grupy. Zero współpracy, kto by się
dziwił?
-
Fajnie, że chociaż się pożegnał. Zresztą poprzednich dwóch też
się nie pożegnało.
-
Poprzednich
dwóch? - włączył się do rozmowy Stevens.
-
Jeszcze przed twoim przybyciem było ich dwóch. - wytłumaczył
Charlie.
-
Dziwna sprawa, w końcu nie jesteśmy aż tak nieznośną grupą,
nie?
-
Najwidoczniej jesteśmy.
-
Chociaż rzeczywiście dziwnie to wygląda. W ciągu niecałych
czterech tygodni, trzech psychologów od nas odeszło. Nie wiem jak
jest u was na terapiach, ale ja mam ciągle tego samego prowadzącego.
- wtrąciła Athena.
-
Ja też. - odpowiedzieli chórem.
-
No dobra, pewnie odeszli, bo mieli nas dość i tyle. - wypaliła
Elizabeth.
-
Pewnie tak. - potwierdziła Athena. - Nie ma co o tym myśleć. I tak
nic dobrego nie wymyślimy.
-
Już dziewiętnasta trzydzieści? Za godzinę kolacja. Tak nagle czas
zaczął szybko lecieć. - parsknął Steven.
-
Jutro odwiedziny... - powiedziała Athena, bardziej do siebie niż do
reszty.
-
Nareszcie...
-
Długo na nie czekałem. - wypalił Charles.
-
Dzień jak każdy. - powiedziała Eliza i rzuciła się na łóżko.
Wszyscy
się na nią spojrzeli, ale nikt nic nie mówił. W końcu nie znają
jej historii, nie mogą jej oceniać. Poza tym każdy tutaj ma jakieś
tajemnice.
Teraz
pozostały im niecałe czterdzieści minut ciszy, na kolejne
przemyślenia i uporządkowanie myśli. Przeżyli szok po opowieści
Renee, w końcu taka drobna dziewczyna, kto by się spodziewał, że
przeżyła coś takiego.
Każdy
tutaj ma swoją historię, każdy przeżył swój koniec świata.
Nikt tutaj nie jest od oceniania. Każdy wie to i rozumie.
Wystarczające jest to, że muszą tutaj przebywać, większość
psychiatrów, lekarzy, psychologów i reszty załogi traktuje ich jak
trędowatych, a nie jak osoby, którym trzeba pomóc. Dlatego też
nikt nienawidzi tego miejsca.
-
Dobra, czas na kolację! - powiedziała, a może bardziej krzyknęła
Athena.
-
Skąd u ciebie tyle entuzjazmu? - zaśmiał się Steve. - W tym
miejscu to strasznie rzadkie.
-
Z czegoś trzeba żyć, no nie? - uśmiechnęła się.
-
Fakt.
-
No to idziemy. - powiedziała, kiedy wszyscy już wstali i byli
gotowi.
Kolacja
przebiegła podobnie jak obiad. Po kolacji mieli kilka minut na
przygotowanie się do obchodu, który przeminął równie monotonnie.
Później były już tylko przygotowania do spania. O dwudziestej
drugiej była już godzina policyjna. Wszyscy musieli leżeć w
łóżkach i żadne rozmowy nie były tolerowane.
Wreszcie
odlecieli do świata marzeń.
***
Cześć! :D
Jak widzicie - udało mi się wytrwać w postanowieniu i dodałam! :)
Mam nadzieję, że Wam się spodobał, bo starałam się to wszystko jakoś opisać.
Korzystając z okazji chcę Was zaprosić na bloga, którego prowadzę z moją koleżanką:
Następny rozdział pojawi się w przeciągu dwóch tygodni ;)
ps. zajrzyjcie do zakładki Bohaterowie ;>