Dziewczyna
skończyła mówić w momencie, gdy wszedł psychiatra Charles’a wpuszczając do
pokoju odrobinę światła. Athena natychmiast odwróciła głowę w stronę okna, żeby
nikt nie zauważył, że po jej policzkach spływają łzy.
Mężczyzna
wyglądał na nie więcej niż 30 lat, aczkolwiek miał już 35 wiosen za sobą. Jego
kruczoczarne włosy były postawione na żel, a piwne oczy lśniły w świetle lampy.
Usta miał ułożone w grymas, który zapewne miał przypominać uśmiech. Jak każdy
lekarz w tym szpitalu był ubrany w długi, biały fartuch z kieszeniami po obu
stronach. Na pierwszy rzut oka wyglądał na jednego z tych lekarzy, który ma naprawdę
gdzieś swoich pacjentów, w rzeczywistości to właśnie Charlesowi przypadł
najlepszy psychiatra, jakiego oni mieli ‘tą przyjemność’ poznać.
Głos doktora przerwał panującą ciszę, którą on
sam zapoczątkował.
- Oho, widzę,
że przyszedłem pierwszy – powiedział sucho, rozglądając się po pokoju.- No cóż…
Charles, chodźmy już.
Trzydziestolatek
odwrócił się na pięcie i wyszedł. Charles wstał z niechęcią i posłusznie
powlókł się za psychiatrą. Nie za bardzo lubił mówić o sobie, co nie zmieniało
faktu, że te terapie były jednymi z lepszych zajęć w tym budynku.
Zeszli dwa
piętra niżej, przeszli przez długi korytarz, aż wreszcie weszli do gabinetu.
Lekarz usiadł za biurkiem i skinął na nastolatka, pokazując tym samym, aby
usiadł na krześle naprzeciwko biurka. Charles rozejrzał się po pokoju, był tu
po raz pierwszy. Zazwyczaj chodzili na sesję do pokoju numer 54.
Na kremowych
ścianach wisiały dyplomy uznania oraz podziękowania (za wyleczenie z depresji i
innych chorób psychicznych) obramowane w brązowe ramki. Na biurku stała złota
blaszka, na której wygrawerowano imię i nazwisko psychiatry – dr Michael Fors.
Za mężczyzną było jedyne okno w pomieszczeniu, które przepuszczało mało
światła, ale najwidoczniej lekarzowi tyle wystarczało. Mimo tej małej ilości
światła, panowała tam ciepła atmosfera, jak w żadnym innym pokoju w Avalonnie.
-Więc… -
zaczął dr Fors opierając brodę na pięści - Powiedz mi jak się dzisiaj czujesz?
-Nie jest
źle… To znaczy… jest coraz lepiej.
-Jak ci idzie
odwyk? Zauważyłeś jakąś poprawę?
-W zasadzie
to tak, odwyk coraz bardziej na mnie wpływa, ale nadal ciągnie mnie do
narkotyków. Czy to uczucie kiedyś przeminie? – Zapytał z wyczuwalną nadzieją w
głosie
- Oh,
niestety do końca nie przeminie. Uzależniłeś się nie tylko fizycznie, ale i
psychicznie. Tak naprawdę, kiedy człowiek raz się uzależni to jest uzależniony
do końca życia, nie ma odwrotu. Dlatego jesteś na tych terapiach, staramy się
zrobić wszystko, żebyś w jak największym procencie odszedł od narkotyków i mógł
bez nich normalnie funkcjonować, ale nie jesteśmy w stanie cię od uzależnić.
Jak sądzisz, jeśli położyłbym przed tobą tak zwaną ćwiartkę hm... na przykład…
heroiny, wziąłbyś ją?
Charles
spojrzał na swoje ręce, gdzie było mnóstwo śladów po wkłuciach igłą.
-Ja… Nie mam
pojęcia – przyznał ze wstydem.
- Dokładnie o
tym mówię, odpowiem za ciebie: nie byłbyś w stanie oprzeć się jej. Wziąłbyś,
być może nawet bez zastanowienia. Gdyby porównać uzależnienie fizyczne z
psychicznym…
- …To
fizyczne jest o niebo lepsze od psychicznego, czyż nie? – wtrącił chłopak.
- Tak,
dokładnie.
Nastała
niezręczna cisza, podczas, której Charles zbierał swoje myśli a lekarz zaczął szperać
w swoich dokumentach.
- Czy jest
możliwość, że będę normalnie żyć? Poza murami tego szpitala, między ludźmi…?
Wie pan, założyć rodzinę, cieszyć się z dzieci, mieć… znajomych. Prawdziwych
znajomych, a nie kurewskich narkomanów, którzy wystawią cię za działkę.- Spytał
cicho dziewiętnastolatek.
- Hm… Ciekawe
pytanie. Otóż, jeżeli terapia przejdzie zgodnie z planem i zdołasz wyjść z
depresji. To, czemu nie? Cóż, oczywiście, jeśli nie sięgniesz po narkotyki. Mam
nadzieję, że wiesz, że jak tylko po nie sięgniesz to znowu będziesz musiał
przechodzić przez to samo? Pierwszy odwyk jest najprostszy, każdy kolejny jest
coraz gorszy. Jeśli weźmiesz, to musisz się liczyć z tym, że skończysz po raz
kolejny na dnie.
Charles tylko
skinął lekko głową.
- A skoro już
jesteśmy przy narkomańskich znajomościach – lekarz ostrożnie podjął wątek –
powiedz mi, ktoś cię do tego zmusił? Czy sam zacząłeś brać?
-Chyba pan
nie wierzy w te wszystkie bzdury, o których piszą w gazetach, co? Oczywiście,
że sam zacząłem, inni mnie nawet uprzedzali, ostrzegali, że nie, że to ogromne
bagno, że z tego nie wyjdę, ale ja w to brnąłem. No i mam za swoje. Wie pan, co
jest najgorsze? To, że ja przez cały czas myślałem, że mam nad tym kontrolę i
się w to nie wpieprzę. Idiota ze mnie, no nie?
- Nie. Wcale
nie. Każdy tak myśli, nie jesteś jedynym, który ma wrażenie, że nad tym
wszystkim panuje. Co prawda, to głupie, ale jeszcze głupsze było to, że
zacząłeś brać te tabletki, zresztą nie tylko tabletki, prawda?
Charles nie
odpowiedział, tylko po raz kolejny spojrzał na swoje rany na rękach.
- A może
teraz powiedz mi… Jak się czujesz? Ale tak naprawdę.
-Jak się
czuję? Jakby ktoś mnie wyprał z emocji. Ten odwyk niby robi swoje, ale tak
naprawdę ciężko odzyskać to, co się miało przed wpakowaniem w to gówno. Gdyby
ktoś parę lat temu powiedział mi, że będę tu gdzie teraz jestem, albo, że
stracę wszystko… Za cholerę bym mu nie uwierzył. Wyśmiałbym go. A teraz? Ojciec
wyrzucił mnie z domu, matka nie chce mnie znać. Pozostała mi moja dziewczyna,
która naprawdę wierzy, że może mi się udać, że z tego wyjdę. Tylko dla niej tu
jestem. W zasadzie to pozostaje mi jeszcze rodzeństwo, ale… oni tak naprawdę mają
„zakaz” nawiązywania ze mną jakichkolwiek kontaktów. Szkoda, strasznie za nimi
tęsknię.
-Rodzice się
nadal nie odzywają? Wiedzą, że tu jesteś?
-Hm, w
zasadzie to nie mam pojęcia. I nawet mnie to nie interesuje.
-Nie sądzisz,
że warto byłoby podłapać z nimi jakiś kontakt, może pozwoliliby ci spotkać się
z rodzeństwem na przepustce?
-Nie wiem,
może i tak, tyle, że na razie nie mam przepustek i chyba nie chcę ich jeszcze
mieć, zresztą sam nie wiem.
Znowu cisza.
Tym razem przerwało ją pukanie do drzwi.
-Proszę. –
Powiedział lekarz, nie kryjąc zdziwienia.
Zza drzwi
wyłonił się wysoki mężczyzna ubrany w czarny mundur z odznaką na piersi. Miał
czarne włosy ścięte na jeża, widać było, że nie jest w najlepszym humorze.
-O, już pan
przyszedł? Spodziewałem się pana nieco później.
-Mogę przyjść
później. – Oświadczył niskim głosem policjant.
- Nie, nie.
Proszę na chwilę wyjść, jeszcze z nim o tym nie rozmawiałem.
Charles
rzucił psychiatrze pytające spojrzenie, tymczasem mundurowy wyszedł zamykając
za sobą drzwi.
-A, więc,
Charles, to był sierżant Patric Douglas. Chciałby z tobą porozmawiać,
oczywiście, jeśli chcesz.
-Czyli, że
mam wybór, tak?
-Tylko teoretycznie.-
Powiedział lekarz, wiedząc, że w zasadzie chłopak nie może odmówić, Charles to
zrozumiał.
-No to…
miejmy już to z głowy.
Doktor wstał
i wyjrzał na korytarz. Gdy wszedł do pokoju, za nim stał owy sierżant.
-Zostawię was
samych, ma pan pół godziny i ani minuty więcej. I niech pan pamięta, ma pan się
nie posunąć za daleko, jasne? – Powiedział ostrym tonem, rzucił coś w rodzaju
przepraszającego uśmiechu do Charlesa i wyszedł.
-Pozwolisz,
że usiądę? – Spytał chłopaka, na co on tylko skinął lekko głową. Usiadł więc i
wyciągnął z kieszeni mały notatnik wraz z długopisem. Otworzył go na
odpowiedniej stronie i zaczął.
-Nazywasz się
Charles Newst i masz dziewiętnaście lat, prawda? –Spytał, chłopak skinął głową.
– Zadam ci parę pytań, dobrze? – Kolejne skinięcie głową. - Czy ktoś jeszcze
brał z tobą narkotyki?
-Nie, tylko
ja. – Odparł nastolatek z powagą.
-Och, czyżby?
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że narkoman jest sam. Co może jeszcze powiesz
mi, że towar sam produkowałeś, co?
Charles
milczał.
-Tak właśnie
myślałem, więc powiedz mi, kto jeszcze bierze?
-Nikogo nie
wsypię.
-No cóż, to
przez ciebie mogą zmarnować sobie życie.
-Zmarnować
sobie życie? Wie pan, o czym pan mówi? Siedzenie w pudle to jest prawdziwe
zmarnowanie życia! Teraz mają szansę z tego wyjść, a tam? Tam życie się kończy.
-Ach, tak? No
dobrze, sam do tego dojdę. – Powiedział zapisując coś w swoim notesie. –
Powiedz w takim razie… Skąd brałeś towar?
-Nie.
-Słucham?
-To, co pan
słyszy. NIE POWIEM. – Powiedział z naciskiem z na ostatnie dwa słowa.
-Czyżby to
był jakiś głupi honor narkomanów? A może jakieś wasze hasło „klubowe”, co? „Nie
wpakujmy nikogo, niech umierają w spokoju”, he?
Cisza.
-No dobrze,
to może… kto cię zmusił do narkotyzowania się?
-Słucham?!
Nikt mnie nie zmuszał, o czym pan gada? Sam zacząłem i sam skończyłem. Wie pan,
jeżeli nie ma pan nic ciekawego do powiedzenia, to ja bym już się pożegnał. Nie
mam ani chęci, ani już czasu – Charles znacząco spojrzał na zegar, który
przypominał, że za minutę zjawi się tu lekarz. – Więc… może pan już iść.
Policjant po
tej wypowiedzi widocznie się oburzył, wstał i minął się w drzwiach z doktorem
Forsem.
-Mocno
narozrabiałeś, młody? – Spytał ubawiony miną sierżanta doktor.
-Powiedziałem
prawdę, że nie mam zamiaru nikogo wsypać i niech mnie zostawi. I tyle. To nie
moja wina, że niektórzy nie mogą poradzić sobie z klęską. – Odpowiedział ze
zwycięskim uśmiechem.
-No cóż,
teraz, jeżeli kogoś wyślą ponownie, to na pewno nie jego, on najwidoczniej nie
ma odpowiedniego podejścia do osób biorących narkotyki. Chodźmy już, na dzisiaj
to koniec naszej terapii.
Poszli z powrotem
do pokoju. Nie było tam jeszcze nikogo, ale lada moment reszta mieszkańców
miała wrócić. Charles położył się w spokoju na łóżko, a dr Michael wrócił do
swoich zajęć. Tak jak Charles się domyślał, po kilku minutach wszyscy już byli
w pokoju. Kiedy każdy położył się na swoje łóżko, Charles pomyślał, „Czemu by
nie? Dzięki tym terapiom – mogę.” Po czym odezwał się dość głośno, z ledwie
zauważalną pewnością siebie.
-Moja
historia jest… mocno popieprzona, ale takie właśnie jest życie w tym chorym
świecie. Zwłaszcza, gdy wchodzi się w jedno z najgorszych syfów na tym świecie.